BellyBestFriend
Dodaj do ulubionych

Pamietniki / Tytuł: Zostałam mamą!

Autor: Ona_89'
1 października 2015, 19:11

Witam się w 9 miesiącu :) Mamy już 35t+2d. Coś mi średnio wychodzi pisanie tego pamiętnika. A utworzyłam go po to, by zapisywać tu najważniejsze wydarzenia z okresu ciąży, o których nie będę pamiętać za rok czy dwa.
28 sierpnia miałam wizytę. Wszystko w porządku, szyjka długa zamknięta, a na drugi dzień w sobotę mieliśmy wesele mojej kuzynki. Balowałam przy wolniejszych piosenkach. Ciocia powiedziała, że widać, że dobrze znoszę ciążę. Z imprezy wyszliśmy ok. 2:30.
31 sierpnia byłam pierwszy raz sama w Szkole Rodzenia. Ćwiczyliśmy I, II i III fazę porodu, czyli oddechy. Położna pokazywała też na dziewczynach z donoszoną ciążą bezdech i parcie.
Syndrom niespokojnych nóg dokuczał mi bardzo często dopóki nie poprosiłam lekarza o jakieś tabletki. Przepisał mi Cyclo3Fort i ulga niesamowita. Nie ma porównania do tego co było wcześniej.
5 września nabawiłam się jakiegoś grzybka w jamie ustnej, a konkretnie na języku. Pojawił się po zjedzeniu brudnych mirabelek prosto z drzewa na dziadków działce :/ Nie wiedziałam, że jestem taka wrażliwa pod tym względem w ciąży… Męczę się z nim do dziś. Po tygodniu płukanek z wodą utlenioną i sodą oczyszczoną wybrałam się do rodzinnego, a on skierował mnie do laryngologa. Okazało się, że mam „geograficzny język”. Dostałam na to fiolet i tantum verde, ale nic nie dało, więc wykupiłam receptę z nystatyną. Ta zawiesina już dała jakieś efekty. Język przestał mnie boleć (a bolał tak jakbym się pogryzła z dwóch stron i do tego jeszcze 4 krostki na czubku języka mi wyskoczyły :/). Po pięciu dniach stosowania, poszłam na kontrolę i lekarka zaleciła żebym jeszcze przez tydzień stosowała tą nystatynę, żeby do końca to dziadostwo wyleczyć. Zobaczymy. Może zniknie. Ważne, że już nic nie boli. „Dzięki” tej chorobie ograniczyłam do zera przez dwa tygodnie słodycze. Nie słodziłam nawet herbaty. Na kolejnej wizycie, która była 18 września okazało się że przytyłam tylko 10 dag. Teraz słodzę herbatę jedną łyżeczką miodu, bo nie cierpię gorzkiej herbaty, a słodycze jem w małych ilości – głównie jakieś ciacho u mamy, teściowej czy z cukierni. Przynajmniej nie napycham swojego synka pustymi kaloriami i nie przytyję za dużo w tej ciąży.
7 września rozpoczęłam pierwsze pranie Tomka i tak dopiero dziś suszy się ostatnie pranie. Trochę tego jest. Poszło w sumie z 6 albo 7 prań. Część już wyprasowana i poskładana w komodzie. Reszta czeka na prasowanko.
Tomuś od dłuższego czasu ułożony jest główką do dołu, czyli gotowy do porodu i czasem potrafi kopnąć w żebro, albo prostować nóżki w bok mamy. Jednak jest to dla mnie póki co przyjemne, mimo że czasem zaboli tak, że aż się wygnę, albo krzyknę. Siniaków od wewnętrznej strony nie mam jak to u niektórych mam na tym etapie bywa. Tomek ma też coraz częściej czkawkę (dopiero w połowie września zaczęłam ją odczuwać).
Wracając do wizyty z 18 września to miałam zrobione USG (bez zdjęcia). Lekarz coś tam sobie pomierzył powiedział, że wszystko prawidłowe, a mały ważył wtedy ok. 1800g-1900g.
Kilka dni temu (28 września) spakowałam wstępnie torbę do szpitala. Jeszcze mi kilka rzeczy brakuje – np. koszule nocne się suszą, no i ubranek dla synka jeszcze nie wybrałam. Dopiero jak wszystko poprasuję to się zastanowię co weźmiemy do szpitala. No i zaczęliśmy w tym dniu czwartą butelkę bio oil’a. Wchłania się teraz jak tralala, a mąż skrupulatnie smaruje nim codziennie po kąpieli moje piersi, brzuszek, uda i pupę. Dba o moje ciałko, żeby wyglądało ładnie po porodzie. Rozstępów nie mam i mam nadzieję, że mieć nie będę.
29 września kupiliśmy nowy samochód! W sumie na spontana, tzn. myśleliśmy już od jakiegoś czasu o zakupie, ale wstępnie na grudzień. A było to tak: Przechodziliśmy kilka razy koło opla insingni (ten model wpadł w oko mojemu mężowi już wcześniej) i się tak zastanawialiśmy czyj to samochód, bo był jedyny lub jednym z dwóch w naszym mieście. Dowiedzieliśmy się od mojego wujka kto jest właścicielem po czym wujek oświadczył nam, że oni nie zamierzali go sprzedawać, ale ściągają samochody z Niemiec, więc jak jesteśmy zainteresowaniu to możemy go kupić, a oni sobie sprowadzą coś innego. No i nie minęło 3 dni a samochód stał się naszą własnością. Jeszcze w to nie mogę uwierzyć. Tomuś będzie od pierwszych dni woził się nową bryką. Najlepsze jest to, że spełniło się marzenie męża – chciał ten model i ma! Jak dla mnie jest troszkę za długi, ale jak się podszkolę w jeździe naszym starym samochodem to potem mąż będzie mnie uczył jeździć nowym.
Łóżeczko przyjechało już od mamy do naszego mieszkania i mężuś dziś je złożył. Zrobiło się poważnie – dzieciowo! Okazało się jednak, że łóżeczko ma jakieś dziwne wymiary 70x120, a nie 60x120, ale stare po dzieciakach cioci to można było się wszystkiego spodziewać. Ważne, że nie musimy inwestować i że mój mąż je ładnie odmalował. Ciekawe tylko jak będzie się w nim prezentował ochraniacz. Wczoraj w końcu wysprzątałam kuchnię i mąż mi dużo pomógł i nasze mieszkanko jest już coraz bardziej gotowe na przyjście maluszka. Jeszcze tylko trzeba umyć okna i skończyć prasowanie. Aha! Mamy już komodę od stolarza robioną na wymiar, a teraz zatrudniłam go do zrobienia półek, żeby zrobić jak najwięcej miejsca w szafkach.
A jutro idę na badanie – morfologia i mocz.
Och, nie pisałam długo, ale za to teraz walnęłam niezłą rozprawkę! Ciekawe czy komuś będzie się to chciało czytać :)

1 komentarz (pokaż)
16 października 2015, 16:13

37t+3d
No i ciąża już donoszona, a do porodu zostało niewiele czasu...
29ft2j4.jpg

Po tabletkach przepisanych przez lekarza (Cyclo3fort) syndrom niespokojnych nóg praktycznie całkowicie ustąpił. Grzybek z języka też prawie zniknął, ale jeszcze nie mogę powiedzieć, ze się wyleczyłam. Zaraziłam też męża tym cholerstwem, ale kupił sobie jakiś lek i już mu zeszło, a ja się boje go stosować, żeby nie zaszkodzić maluszkowi.

5 października byliśmy na 10 zajęciach w szkole rodzenia. Wybraliśmy zaświadczenie na wszelki wypadek, ale chodzić będziemy do końca. Na tych zajęciach malowaliśmy sobie brzuszki :)

Ostatnio miewałam bóle miesiączkowe, ale bardzo, bardzo delikatne i krótkie. Jednak widać, że mój organizm powolutku się szykuje do porodu, jednak coś czuję, że chyba poród będzie w listopadzie, a nie 26-27 października tak jak mi się marzyło.

10 października mieliśmy drugie wesele w tym roku (i drugie w trzecim trymestrze). Początkowo myślałam, że nie pójdziemy, ale że ciążę znoszę bardzo dobrze to poszliśmy...Przetańczyliśmy w sumie tylko 4 wolne piosenki, ale za to najadłam się że hoho :) Wytrzymałam do godziny 1:15. Od wesela coś mnie zaczął brzuch swędzieć. Pewnie dlatego, że teraz intensywnie rośnie. Oby nie było rozstępów.

12 października spadł pierwszy śnieg. W prawdzie go nie widziałam, bo zanim podniosłam się z łóżka to już stopniał, ale ponoć to prawda :P

14 października zakończyłam ostatecznie prasowanie maluszkowych ciuszków. Troszkę mi na tym zeszło bo albo nie było weny, albo siły. Założyliśmy już ochraniacz na łóżeczko. Prześcieradło założę pewnie jak już dzidziuś będzie z nami w domku. Kołdry i podusi na początek nie daję.

Mama i babcia stwierdziły, że spuchłam na buzi. Widzą mnie rzadziej niż mąż, więc chyba coś w tym jest. Teraz zrobiło się chłodno i już w balerinkach nie chodzę, a buty jesienne już są ciężkie do samodzielnego zakładania. Gdyby nie mąż to założyć bym założyła, ale zapiąć to już wyczyn ;D Chodzę w kurtce, którą kupiłyśmy z mama w 3 miesiącu ciąży z myślą o mnie, ale ogólnie to będzie dla mamy jak urodzę. Dostałam też od niej jedne butki, które są nieco luźniejsze.

2 komentarze (pokaż)
29 października 2015, 20:46

39t+2d
No i już rozpoczęty 40 tydzień...o matko jak to leci, choć nie ukrywam, że chyba zaczęło mi się już dłużyć. Mam coraz więcej obaw i chciałabym już urodzić i przekonać się, że maluszek jest zdrowy, bo zaczynam mieć schizy :/
Ostatnio nie wspomniałam, że 10 października miałam wizytę. Dostałam kolejną receptę na euthyrox, a po porodzie mam brać pół tabletki i po trzech tygodniach zrobić badanie i sprawdzić wynik. Jak będzie poniżej 3.0 to odstawić.
Pobrałam sobie też wymaz na GBS. Trochę byłam zawiedziona, że musiałam to zrobić sama w łazience lekarza, co było cholernie niewygodne i nie wiem czy dobrze to zrobiłam. Oddałam mu patyczek i poszło do analizy...wyniki będę znała jutro.
Co do objawów ciąży to zaczęłam puchnąć, jednak chyba delikatnie w porównaniu do innych ciężarnych, bo mi puchnął głównie palce u rąk, zwłaszcza w nocy, aż z bólem je zginam.
Kostka w stopie od strony wewnętrznej prawie zniknęła, ale jeszcze ją widać, więc nie jest źle, jednak buty już coraz bardziej ciasne i oczywiście dostałam butki od mamci.
Na kolejnych zajęciach w szkole rodzenia były trzy fazy oddychania, bezdech oraz sztuki łagodzenia bólu przy skurczach z użyciem piłek tenisowych, chusty, butelki i masażera, a na ostatnich na których byliśmy 28.10 było o połogu.
Ostatnio znowu odwiedziła mnie koleżanka zgaga. Męczyła mnie 3 dni i sobie poszła. Syndrom też czasem powraca, jednak nie tak często jak przed tabletkami i masażyk męża pomaga. Mąż juz opanował do perfekcji golenie nóg i pipki :P
Jutro mam ostatnią wizytę u ginekologa. Rano mam się zgłosić na KTG. Ciekawe czy wyjdą jakieś skurcze i czy szyjka się skraca...no i może jakieś delikatne rozwarcie? Coś czuję, że ten 3 listopada to może być mój dzień, bo wcześniej jakoś tego nie widzę, a później...nie chcę! Koleżanka wywróżyła mi, że urodzę trzy dni po terminie...no zobaczymy :)

0 komentarzy (pokaż)
30 października 2015, 18:13

Coraz bliżej końca, więc coraz więcej się dzieje.
Dzisiejsza noc była ciężka. Nie mogłam usnąć do 2:00, a gdy już się udało zasnąć to miałam bardzo realistyczny sen. Śniło mi się, że mam skurcze, że zaraz odejdzie mi czop i wody…
Rano po 8:00 miałam KTG. Lekarz powiedział, że bardzo ładnie wyszło, jednak to KTG nie miało zapisów skurczy i nie wiem czy coś tak się dzieje czy nie.
Na wizycie dowiedziałam się, że szyjka zmiękła i jest rozwarcie na jeden palec (1cm). Lekarz powiedział, że to dobry znak i myśli, że do tygodnia czasu urodzę, czyli teraz nie znam dnia ani godziny. Główka dziecka nie znajduje się jeszcze w kanale rodnym, ale jest prawidłowo ustawiona i dzidziuś jest przygotowany do porodu siłami natury. Potem miałam USG. Lekarz zważył Tomeczka - +/– 3100g. Witaminki kazał odstawić i brać dopiero po porodzie.

Aha...zwolnienie zostało przedłużone do 9.11 :-)

0 komentarzy (pokaż)
3 listopada 2015, 22:09

40t+1d...i co teraz?
nezqe.jpg

31 października zrobiły mi się dwa zajady i opryszczka na górnej wardze. Na szczęście dostrzegłam to jak szłam w nocy siusiu i szybko zareagowałam i już prawie nie ma, a minęły dopiero 4 dni. Apropo siusiu, to nawet mnie tak nie męczą w czasie ciąży. Owszem siusiam częściej, ale w nocy wstaje dwa razy. Jednak jeśli chodzi o picie wody to też bez szału. Może jakieś 1,5l dziennie, czasem mniej. Nigdy nie lubiłam pić dużo i tak mi zostało.


W połowie 40 tygodnia ciąży pojawiły się bóle okresowe...Jednak nie jest to taki typowy ból jak przed @, tylko raczej taki jak przed zrobieniem testu ciążowego...czyli delikatny i trwa chwilkę. I to tyle z moich dolegliwości jeśli chodzi o ból brzucha.
Termin z OM czyli 1.11 już minął. Dzisiaj mija termin z USG czyli 3.11, także od jutra będę przeterminowana :P

Od dzisiaj działamy z mężem z naturalną oksytocynką. Seks nie jest jakoś super przyjemny, zwłaszcza, że oboje mamy candidie jamy ustnej i niestety nie możemy robić wszystkiego żeby nie przenieść grzybka. Co za piepszone cholerstwo się mnie czepiło i ciężko się tego pozbyć.
A w dodatku męża zaraziłam.

W ciągu ostatnich killku tygodni zjadłam chyba więcej słodyczy niż przez całą ciążę. Tak wiem - przy candidi jest to nie zbyt dobry pomysł, ale stwierdziłam, że jak urodzę to i tak nie będę mogła jeść słodyczy, więc wtedy zacznę dietę matki karmiącej i dietę przeciwko candidi.


1 komentarz (pokaż)
20 listopada 2015, 13:11

Ciąża zakończona 12 listopada 2015

Zostałam mamą! To niesamowite, że z takiej małej kropeczki powstał człowiek… i okazało się, że nawet do mnie podobny !
A było to tak…
Nic się nie działo, więc według zaleceń lekarza zgłosiłam się 7 dni po terminie do szpitala na oddział. Było to we wtorek 10 listopada. Zrobili mi USG – z dziecka 3100g zrobiło się nagle 3750g (czy to słodycze czy kiepski sprzęt?). Potem 3 razy dziennie KTG. I tak sobie leżałam wtorek, środa, czwartek…mąż mnie codziennie odwiedzał i siedział u mnie w każdej wolnej chwili. Donosił wszystko o co go poprosiłam, a przede wszystkim obiadki – bo te szpitalne to jakaś masakra. Gdy przyszedł do mnie w czwartek o 16:00 i zapytał czy coś się dzieje (to pytanie było zadawane już codziennie przez bliskich) to odpowiedziałam, że w sumie coś mnie zaczyna pobolewać brzuch jak na okres i czasem przy nim miewałam jakieś delikatne, ale dające się wyczuć skurcze. Tego samego dnia o 22, gdy już leżałam w łóżku nagle bóle się nasiliły, zwłaszcza krzyżowe. Zaczęłam liczyć skurcze. Zwijałam się na łóżku co 6-10-12-17 minut i co chwilę wstawałam, bo ból był mniejszy w innej pozycji niż leżącej. Po północy położna zdecydowała, że przeniesie mnie na sale porodową, bo chodzę po sali i budzę inne pacjentki a u mnie ewidentnie się coś zaczyna. Zmierzyła rozwarcie – 3cm (do szpitala przyszłam z 2cm). Dostałam lewatywę. Po niej skurcze regularne co 5-7 minut – ale nie do porodu bo silne, ale krótkie po 30 sekund lub lekkie i dłuższe po 40-50 sekund. Odpadł długi brunatno-krwisty czop. Położyli mnie na sali porodowej i od tamtej pory do 6:30 non stop leżałam pod KTG. Skurcze miałam na poziomie 30, 60, a czasem 112%. Jednak czas nadal co 5-7 minut. Co jakiś czas przychodził lekarz i sprawdzał zapis. Gdy przyszedł o 6:30 powiedział do położnej: „Dlaczego pani mnie nie woła? Widziała pani zapis? Będzie cesarskie cięcie, niedotlenienie w macicy”. Ja szok. Zaczęłam się cała telepać. Położna założyła zdjęła ze mnie moją koszulę i włożyła tą do cc, założyła cewnik. Lekarz zaczął wykonywać telefony do różnych osób, zawołał anestezjologa. Dał mi do podpisania zgodę na cc. Zapytałam czy mogę poczekać z tym na męża, a on do mnie: „Nie. Jest zagrożenie życia”. Bez namysłu podpisałam. Zdążyłam tylko wykonać szybki telefon do męża: „Przyjeżdżaj. Będzie cesarka” i poszłam na blok operacyjny z tyłkiem na wierzchu. Było mi wszystko jedno – zależało mi tylko na tym żeby moje dziecko urodziło się zdrowe. Roztrzęsiona ledwo wlazłam na stół operacyjny (przez brzuch i zakwasy na łydkach), anestezjolog – bardzo niemiła się na mnie wydarła „jak pani to wchodzi?”, odpowiedziałam, że jest mi ciężko inaczej, bo jestem niska i brzuch mi ciąży, a to łóżko był dość wysokie. Potem miała problem żeby mi dać znieczulenie, bo nie mogłam się zgiąć tak jak ona chciała (zrobić koci grzbiet), a to dlatego, że tak strasznie się bałam i cała trzęsłam ze strachu, że mój synek może urodzić się niepełnosprawny. Zapytała ile mam lat, odpowiedziałam że 26, a ona, że zachowuję się jak osiemnastolatka. Na stole mimo lewatywy ponoć stolec się pojawił. Nie wiem ile trawa operacja, ale mi zleciała ona bardzo szybko. Z niecierpliwością czekałam, aż wyciągną mi dziecko z brzucha. Czułam jak mi tam coś wiercą, ciągną i w końcu usłyszałam płacz. Uczucie nie do opisania. Łzy napłynęły mi do oczu. Mimo tego, że nie wiedziałam czy jest zdrowy czy nie, wiedziałam, że jest mój. Lekarz po wyciągnięciu powiedział tylko oddano zieloną smółkę. Czekałam aż ktoś coś mi powie o moim dziecku, ale położna zabrała go od razu do siebie. Za chwilę przyniosła go. Zapytałam czy zdrowe – odpowiedziała, że tak. Kamień z serca. Przytuliła maluszka do mojego policzka, przywitałam się z nim i go zabrała do tatusia i mierzenia. Tomuś urodził się o 6:52 z wagą 3830g i 54cm, główka 35cm.
Po cesarce brak czucia od pasa w dół. Zajęła się mną taka pani Renia – znajoma mamy i babci, kobieta która prowadziła zajęcia w szkole rodzenia. Złoty człowiek. Wszystkie zabiegi pielęgnacyjne wykonywała przy mnie z uśmiechem na ustach, mimo że niektóre nie należały do najprzyjemniejszych. Po trzech godzinach wróciło czucie w nogach, a po ośmiu mogłam poruszać głową na boki i na szczęście uniknęłam bólu ramion i głowy.
Mąż przyjechał do szpitala jak już leżałam na bloku operacyjnym. Mówił, że jak usłyszał płacz to też mu łzy poleciały, a gdy mnie wywieźli z bloku to cały czas był ze mną i powiedział, że jest ze mnie dumny.
Maluszka dostałam jak troszkę doszłam do siebie. Był bardzo spokojny. Z trzech prób przystawienia do piersi, dwie pierwsze załapał. Trzeci raz już nie chciał. Opieka noworodkowa i położnicza na bardzo wysokim poziomie.
I to tyle jeśli chodzi o poród. Potem były kolejne długie dni w szpitalu. Długie, bo Tomek nie należał do najgrzeczniejszych dzieci. Budził się z wrzaskiem. Chciał jeść tu i teraz. Dał popalić położnym. Raz, gdy go dostałam przebranego, najedzonego i płaczącego to płakałam razem z nim, bo byłam bezradna. Nie wiedziałam co mam zrobić ze swoim dzieckiem. Poczułam, że jestem straszną matką, bo nie potrafię zaspokoić potrzeb własnego dziecka. Jednak na zmianę przyszła wtedy świetna położna – kobieta anioł. Próbowała przystawiać małego do piersi. Załapał bardzo szybko i wtedy od razu humor mi się poprawił – pomyślałam, że nie będę się przejmować, bo przecież wszystko będzie dobrze. Mam przecież wspaniałego męża, który na pewno mi pomoże i będzie mnie wspierać.
I teraz pisząc to jesteśmy już czwarty dzień w domu. Tomek jest bardzo grzeczny. W ciągu dnia – dziecko anioł. W nocy – czasem ma problem z zaśnięciem i trzeba się pomęczyć, ale można go szybko uspokoić i trzeba poświęcić mu swój czas.
Reasumując, jestem szczęśliwą żoną i MAMĄ!

http://naforum.zapodaj.net/thumbs/f98b85a41ea5.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 20 listopada 2015, 22:05

5 komentarzy (pokaż)
UTWÓRZ KONTO

Twoje dane są u nas bezpieczne. Nigdy nie udostępnimy nikomu Twojego adresu e-mail ani bez Twojego pozwolenia nie będziemy wysyłać do Ciebie wiadomości. My również nie lubimy spamu!

Twój adres e-mail: 
OK Anuluj
Dziękujemy za dołączenie do BellyBestFriend!

Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.

Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.

OK (15)