BellyBestFriend
Dodaj do ulubionych

Pamietniki / Tytuł: W poczekalni do pełni szczęścia :)

Autor:
Przejdź do OvuFriend i przeczytaj moją historię starania się o dziecko
Wstęp

O mnie: 37 -letnia kobieta, mam wspaniałego męża i kochaną córeczkę urodzoną w 2008 r. W styczniu 2016 okazało się, że jestem w ciąży, niestety na początku marca poroniłam. Od tego czasu zrobiłam wiele badań, zaczęłam regulować hormony i starać się o kolejną ciążę. Z kalendarzem w ręku, termometrem i dużą dozą samozaparcia udało nam się pół roku po poronieniu. W 7 tygodniu na pierwszej wizycie dowiedziałam się, że prawdopodobnie to puste jajo, tydzień później po ogromnym stresie okazało się, że ktoś jednak we mnie mieszka.

Moja ciąża: Od samego początku dostarcza mi wielu stresów, to chyba normalne po poronieniu. Nie ma tej beztroski i uczucia błogostanu.

Chciałabym być mamą: Dwójki zdrowych dzieci.

Moje emocje: Strach, niepewność, nadzieja.

5 października 2016, 13:55

Dobra. Jestem. Boję się cały czas. Wczoraj byłam u lekarza po wyrok w związku z podejrzeniem pustego jaja. Okazało się, że nie jest puste. Ktoś tam mieszka i bije mu serce. To 8 tydzień. Więcej napiszę wieczorem.

Dopisek wieczorny. Wczorajsza wizyta.
Musiałam się wcisnąć między pacjentkami, czekałam godzinę, mąż był ze mną, ale poprosiłam by usiadł dalej, bo patrzenie na niego wywoływało u mnie łzy. W poczekalni akurat same ciężarne z partnerami, zadowolone miny, ściskane karty ciąży i ja... czekająca na wyrok: puste jajo, wywołujemy poronienie. Tak wiem, konieczne byłoby potwierdzenie przez innego lekarza, ale to miała być tylko formalność.
Od razu wskoczyłam na fotel, znów usg przez brzuch i tym razem lekarz zobaczył coś w środku. Obraz nie był idealny, jak to usg przez brzuch i jeszcze u takiego grubasa, jak ja. No, ale nawet ja widziałam "fasolkę" i mrugające piksele serca. Następną wizytę lekarz wyznaczył za 4 tygodnie... dokładnie, jak w styczniu tego roku, kiedy w międzyczasie poroniłam czekając na wizytę, bo serce przestało być i ponad 2 tygodnie nic o tym nie wiedziałam i tak sobie chodziłam snując marzenia, rozmawiając z mężem i córką (!) o imionach, koniecznym przemeblowaniu itd. Uparłam się na wcześniejszą wizytę i ma być ona 25 października, czyli za 3 tygodnie. Do tego czasu trzy razy wpadnę w rozpacz, będę miała czarne myśli i morze obaw, co z dzieckiem. Dlatego nie wykluczam wizyty "kontrolnej" u innego gina w międzyczasie.
Nie muszę mówić, jak wielka była radość męża, kiedy wyszłam z gabinetu i powiedziałam, że jest dziecko, serce bije.
Nie mogę nie wspomnieć o ogromnym wsparciu, jakie płynęło do mnie ze strony forumek z wątku po poronieniu "Zaczynamy znowu starania". To mnie naprawdę wzruszyło. Przez tydzień im się wypłakiwałam z rozpaczy, że koniec ciąży, że znów poronienie. One były wspaniałe.

Na razie jestem uspokojona, ale powolutku zaczyna mnie podgryzać niepokój, niepokoik... wiem, mnie już nie opuści, aż do końca. Oby to był tylko strach bez podstaw. Jedna z moich owufriendowych przyjaciółek, która też jest po przejściach, pisała o tzw. domniemanej niewinności ciąży. Czyli, że nie należy zakładać, że jest źle, skoro jest dobrze. Postaram się o tym pamiętać.

Obecnie martwi mnie niski progesteron, który jak wiadomo jest kluczowy dla ciąży. W połowie września wynosił 27-24, a tydzień temu tylko 14, co jest zdaniem gina niskim wynikiem. Zapisał mi luteinę, 2 razy dziennie po 2 tabletki dopochwowo. Czytałam, że taka luteina to "uspokajacz" dla ciężarnych, bo faktycznie nie ma wielkiego wpływu na utrzymanie ciąży, która się utrzyma, jeśli ma się utrzymać, a jeśli nie to poleci. No i takie są te moje obawy. Czemu nie może być tak beztrosko, jak z córką?
Wtedy 2 razy robiłam betę, 3 razy w ciągu całej ciąży morfologię i mocz, miałam 2 usg na nfz i mam takie wspaniałe dziecko. A teraz... stres, strach, obawy.


Wiadomość wyedytowana przez autora 5 października 2016, 18:55

11 komentarzy (pokaż)
9 października 2016, 01:20

Zaczyna mnie dopadać strach czy dziecko żyje. Macam się jak głupia po piersiach. Jeszcze bolą. Mdłości za to dziś praktycznie nie było.

6 komentarzy (pokaż)
10 października 2016, 22:35

Dziękuję za odwiedziny i krzepiące wpisy. Dziś mdłości wróciły i to dość mocne. Wiążę to ze stresem, powrotem do pracy po weekendzie. W ciąży z córką miałam podobnie, na zwolnieniu ustawały wymioty po paru dniach odpoczynku (głównie chodzi o odpoczynek psychiczny), a po powrocie do pracy po kilku dniach wymioty wracały i to takie po ok 10 razy dziennie. Znów na zwolnienie szłam i znów było po paru dniach lepiej. Tak jakby cały organizm wyganiał mnie z pracy. Teraz jest tak, że muszę brać na czczo lek na tarczycę, ale nie utrzymam go w żołądku z rana, bo ledwo się obudzę muszę coś zjeść, bo inaczej wymiotuję na pusto. Do tego źle śpię (znów tylko w dni pracowe), budzę się i nie mogę zasnąć godzinę i dłużej, ale chociaż idę na siku i wezmę tabletkę, koło 3-4 w nocy to już jest na czczo. A zaraz po pobudce mam takie odruchy, kaszel szarpiący na wymioty i muszę szybko zjeść, choć suchego chleba.
Dziś chciałam po pracy podzwonić po gabinetach i umówić się gdziekolwiek na uspokajające usg (mam nadzieję, że uspokajające), ale tylko zrobiłam obiad i zjedliśmy z rodziną zasnęłam na kanapie i spałam 2 godziny i już mi się nie chciało wieczorem dzwonić. Teraz też bym najchętniej szła spać, ale muszę sprawdzać klasówki, zaszyć córce spodenki na wf, wydrukować coś do pracy.
Gdybym była religijna, powiedziałabym: modlę się, żeby z dzieckiem było wszystko dobrze, żeby zleciał ten I trymestr, żeby badania prenatalne wyszły dobrze, i żebym mogła pomachać L4 w szkole i zająć się sobą. No, ale do tego czasu jeszcze trochę i sporo pracy, między innymi 2 imprezy szkolne na mojej głowie. Dziś wypada 8t1d. Jeszcze choć 4 tygodnie wytrzymać.

4 komentarze (pokaż)
12 października 2016, 19:44

Czuję potrzebę wygadania się, zrzucenia z wątroby paru spraw, które mnie trochę gniotą. Od wczoraj czuję pobolewania w dole brzucha. Nasila się to po długim siedzeniu. Dziś miałam 2 godziny nauczania indywidualnego i pod koniec poczułam pobolewania, jakby napięcie. Podobnie wczoraj, kiedy pracowałam na komputerze siedząc na kanapie. Dziś po pracy poleżałam pół godzinki, poszłam na spacer po obiedzie i przeszło.

Druga sprawa to wkurw na pracę. Tych małych i większych niedogodności jest trochę, ale ogólnie, jak nie widzę dyrekcji, to da się znieść.
Ostatnio moim "pain in the ass" są niektórzy rodzice. Zaczęło się od bójki na przerwie jednego dnia. Dwie płaczące uczennice zgłosiły, że zostały skopane przez chłopaka. Poinformowałam wychowawców (chłopaka i dziewczyn), napisałam wiadomości do rodziców dziewczyn, wychowawca chłopaka zaprosił rodziców, by stawili się w szkole dnia następnego, bo tego dnia, jak mi to dziewczyny zgłosiły, była to ostatnia lekcja, a wychowawców już nie było w szkole. Na drugi dzień okazało się z monitoringu, że chłopak owszem kopnął jedną w brzuch (druga ściemniała, by poprzeć koleżankę), ale on sam był przez jedną z dziewczyn zaczepiany. Sytuacja się wyjaśniła. Każdy był tam trochę winny. Ale potem zaczęłam dostawać na dziennik wiadomości od matki chłopaka, że zafundowałam mu stres, że wymiotował z nerwów, że powinnam sama przeprowadzić śledztwo, ściągnąć go z lekcji z drugiego końca szkoły i wyjaśniać, nie informować wychowawców, ani rodziców itd, itp. Tłumaczyłam grzecznie dwa razy, że nie mogłam ściągnąć go z lekcji, bo raz, że to drugi koniec budynku, dwa - nie mogę wyjść z lekcji i zostawić całą klasę bez opieki, 3 - nie jestem wychowawcą, 4 - sprawę należało wyjaśnić z udziałem wszystkich dzieci i rodziców (nie pierwsze zarzuty wobec tego chłopaka), a że wówczas była to ostatnia lekcja to nic by się tego dnia nie załatwiło, bo ani wychowawców, ani rodziców by się już tego dnia nie ściągnęło. Sprawa została wyjaśniona następnego dnia rano i o to chyba chodziło. No, ale mamy to nie przekonało. Tyle, że ja już nie odpisywałam. Postąpiłam zgodnie z przyjętymi procedurami, nikt nie ucierpiał, była reakcja na agresję.

Druga sytuacja, wczoraj dzwoniła do mnie mama jednej z uczennic (mam jej numer w telefonie), ale nie mogłam odebrać, bo byłam w drugiej pracy. Drugi raz nie dzwoniła. Zdarzyło się również w tym roku szkolnym, że dzwoniła w sobotę rano (spałam jeszcze) i jeszcze kiedyś jak byłam na zwolnieniu, czułam się podle, nie odebrałam wówczas. Generalnie, po tych wszystkich zmianach w szkole (na gorsze) stwierdziłam, że nie mam obowiązku odbierać telefonów od rodziców po godzinach, nie mam służbowego numeru, szkoła nie dokłada mi się do abonamentu, podałam telefon w dobrej wierze, że będzie wykorzystywany w nagłych wypadkach, a nie np. w niedzielę wieczorem matka (ta sama) dzwoni, że Mateuszka nie będzie jutro, bo ma czerwone gardło. Albo dzwoni i gada pół godziny swoje żale na nauczyciela biologii. Stwierdziłam, że muszę postawić granice i nie będę odbierać, kiedy nie mam czasu/ siły, ani oddzwaniać. Jest tyle form kontaktu: e-dziennik, zeszyt korespondencji, konsultacje, telefon w szkole, a nikt w pracy nie docenia tych telekonferencji z prywatnego telefonu, więc czas trochę ludzi oduczyć. Nie mówię, jakby była wycieczka, czy choroba dziecka w szkole. Generalnie nikt poza tą jedną panią do mnie tak nie wydzwania.
A dziś dzwoni inna mama (miałam czas, odebrałam) i mówi do mnie, że tamta mama jej się pożaliła na mnie, że jestem niekulturalna, bo nie oddzwaniam, że nie odbieram rozmów, że jak jeszcze raz nie odbiorę to... ona idzie prosto do dyrektorki. HA! HA! HA! Kurwa, koń by się uśmiał! Już widzę rozmowę na dywaniku z dyrektorką, chyba bym ją postraszyła sądem pracy! Podziękowałam tej pani za uprzejme doniesienie i nadmieniłam, że nie posiadam służbowego telefonu, że kiedy mogę to odbieram, a kiedy nie mogę to nie. A jeśli komuś bardzo zależy na kontakcie, to jest wiele możliwości kontaktu i polecam e-dziennik, ew. można nawet wysłać sms.
Generalnie można powiedzieć, że mam wylane na to, ale wciąż jeszcze potrafi mnie zaskoczyć bezczelność niektórych ludzi! Co sobie ta baba (urzędniczka nota bene) myśli! Czy ona też daje swój numer petentom i odbiera od nich telefony z zapytaniami, jak tam ich sprawa się toczy? I jeszcze mnie dyrekcją straszy! Nosz kuźwa!
Tak mam tego wszystkiego DOSYĆ, że po prostu marzę, by spierdolić na L4. Oby tylko ta ciążą nie zrobiła mi brzydkiego numeru!! Miałam się umówić na wizytę do byle jakiego gina w tym tygodniu, ale postanowiłam przetrzymać atak paniki. Może nie będę żałować.

3 komentarze (pokaż)
15 października 2016, 14:25

Od wczoraj słomiana wdowa. Mąż na szkoleniu. Wczoraj w pracy sprawdzałam klasówki, bo uczniowie mieli wolne. Dziś od rana sprzątanie. Wieczorem jadę sama na koncert, bo dostałam na urodziny bilet od przyjaciela. Dziwnie będzie tak samej do teatru. Mam nadzieję, że nie pożałuję. Po powrocie, w godzinach nocnych powinnam zastać męża już w domu. Bardzo marzy mi się wspólny, romantyczny weekend. Teraz w ciąży dużo się stresuję i seks nie istnieje, ale brakuje mi romantyzmu. Najbliższe kilka weekendów mąż znów wyjeżdża, potem ma egzamin. A potem, jeśli nic złego się nie wydarzy, będę na zwolnieniu i może namówię go na wyjazd we dwoje. Może być i szara jesień. Zależy mi na czasie we dwoje.

2 komentarze (pokaż)
19 października 2016, 18:22

Tydzień pracowity, powoli nie daję rady. Dziś po pracy od razu się położyłam, bo brzuch mnie bolał i słabo się czułam. We wtorek 25-ego mam wizytę. Będzie to początek 11 tygodnia. Obawy mnie nie opuszczają.

3 komentarze (pokaż)
22 października 2016, 14:30

To był bardzo intensywny tydzień. W pracy spędzałam każdego dnia 7-9 godzin, co dla nauczyciela jest naprawdę dużo, bo przecież trzeba cały czas gadać, zawiadować dzieciakami i jeszcze pracować w domu. Każdego dnia czułam się gorzej. Po pracy kładłam się i musiałam odpocząć. Na obiad byłam w stanie odgrzać tylko jakieś gotowe pierogi z garmażu. W czwartek dopadły mnie pierwsze poważne wymioty, w szkole na szczęście opanowane. Wczoraj rzygałam od wstania z łóżka, na dyżurze przed lekcjami, w trakcie pierwszej lekcji. Najgorsze, że na pusty żołądek, bo nawet wody nie mogłam utrzymać. Poszłam po 1 lekcji do szefowej i już tylko widząc mnie kazała iść do lekarza. Powiedziałam, że mam coś z żołądkiem. Rodzinnemu powiedziałam o ciąży, zapisał mi lek p/wymiotny i dał L4 do wtorku, bo wtedy mam wizytę u gina. Poprosiłam, by nie pisał na razie kodu "b". Nie chcę mówić w pracy póki nie będę po wizycie. Wczoraj wymiotowałam 12 razy. Nawet u lekarza, na podwórku i w samochodzie. A dziś wcale, ale jestem na lekach. 27 października mam zorganizować Halloween dla całej szkoły, tj. wystrój, konkursy, konkurencje międzyklasowe. Ale chyba nie dam rady. Wrócę ze zwolnienia w środę, a w czwartek już impreza. No i jak mam to rozegrać. Może poprosić gina o zwolnienie ciążowe i już nie wracać. Jak powiedzieć szefowym, bo mam 3 prace. Zasadniczo wiedzą, że niedawno poroniłam, pewnie też by w takim razie na siebie uważały. Ale i tak sprawię kłopot. Nie lubię być słabym ogniwem. Z drugiej strony widzę, że nie daję rady w 3 pracach i w ciąży. Czy ktoś doceni mój wysiłek? Cały czas mi się wydaje, że się ze sobą cackam. Że powinnam wziąć NIEPIERDOL i pracować. Mąż widząc jak funkcjonuję, a raczej wegetuję po pracy każe mi iść na zwolnienie. Myślałam, że choć to Halloween pociągnę i wtedy, jak z ciążą będzie ok, to poinformuję, dam czas do połowy listopada i pójdę na zwolnienie. Powiem tylko, że boję się. Czy dziecko się rozwija, czy jest zdrowe. Czy nie ma wad. Ostatnio jedna moja forumowa koleżanka przeżywa chwile grozy, bo mimo super wyników usg genetycznego, a nawet testu PAPPA, po zrobieniu prywatnie kosztownego testów NIFTY i HARMONY, wyszło, że dziecko ma śmiertelną wadę. Poszła na amniopunkcję i ma 2 tygodnie czekania na wyniki. Dziewczyna po kilku poronieniach... :( Boję się. Nawet nie umiem zwizualizować mojego dziecka.


Wiadomość wyedytowana przez autora 22 października 2016, 14:31

6 komentarzy (pokaż)
26 października 2016, 21:30

Wczoraj późnym wieczorem miałam wizytę u gina. Wzięłam ze sobą męża. Strasznie się denerwowałam, ale na szczęście wg usg wszystko z dzieckiem jest w porządku, wielkość odpowiada 10t2d, czyli tak jak wyliczyłam, bo dzięki wykresowi i testom owulacyjnym wiem, kiedy była owulacja. Serce biło 170 na minutę. Następna wizyta za 4 tygodnie. A w międzyczasie mam już umówione usg genetyczne i test PAPPA z refundacją NFZ. Muszę też zrobić test obciążenia glukozą, bo na czczo wyszło mi 98, a ponoć w ciąży norma jest do 90. Będzie problem jechać na czczo i utrzymać ten cały cukier w żołądku, bo mdłości nie odpuszczają.
Mam zwolnienie do następnej wizyty, powiedziałam dziś w dwóch pracach, została jeszcze trzecia. Nawet gładko to przełknęli. Trochę obawiam się totalnego spadku notowań i wypadu z obiegu, ale... rodzina jest w tej chwili dla mnie najważniejsza.
Chwilowo jestem uspokojona, ale pewnie za kilka dni zacznie wkradać się niepokój. Cóż, norma.

3 komentarze (pokaż)
31 października 2016, 07:14

Zrobiłam krzywą cukrową i przesłałam wyniki do gina. Odpisał szybko. Glukozę na czczo mam za wysoką. W ciąży norma jest do 92, a u mnie wyszło 95. Wynik po godzinie i dwóch od wypicia 75g glukozy był dobry.
Mam iść do gina po skierowanie do poradni diabetologicznej i na badania prenatalne, bo z racji ukończonych 37 lat należy mi się na nfz. Umówiłam się do gabinetu, który specjalizuje się w badaniach prenatalnych.


Wiadomość wyedytowana przez autora 31 października 2016, 07:12

1 komentarz (pokaż)
3 listopada 2016, 10:08

Wczoraj byłam u gina po skierowania, do poradni diabetologicznej i na badania prenatalne. Chociaż tyle na nfz. Poza tym lekarz wypisał mi clexane 0,4. Jak wytłumaczył, to profilaktycznie, bo mam wyższe ryzyko choroby zakrzepowo zatorowej w ciąży z racji wieku i otyłości.
Dziś rano zrobiłam pierwszy zastrzyk. Bałam się, ale jakoś poszło. Igła na szczęscie cieniutka i tylko ok 1-1,5 cm długości.
Wczoraj miałam gorszy dzień. Od rana wymioty. Potem jakoś udało mi się utrzymać w żołądku lek przeciwwymotny i koło południa odżyłam, choć z bólem głowy.
Dziś czuję się dobrze.
Rano padał śnieg, ale już stopniał. Idę na spacer, bo wreszcie wyszło słońce. Ostatnie kilka dni ciągle padało.

4 komentarze (pokaż)
8 listopada 2016, 18:42

No to mam cukrzycę ciążową oficjalnie potwierdzoną u diabetologa. Przekroczyłam nieznacznie tylko glukozę na czczo (u mnie 95, norma do 92), ale wystarczyło, by określić, że to cukrzyca ciążowa.
Dawno nie miałam tak miłej wizyty na NFZ. Lekarka przemiła. Dała mi glukometr, wypisała receptę na paski do glukometru i do badania ciał ketonowych w moczu i zaleciła dietę. Dostałam książeczkę - dzienniczek do pomiarów, książeczki z informacjami o cukrzycy ciężarnych i z planem diety, termometr dla dziecka z miękką końcówką, wszystko w pięknej torbie z logo producenta glukometrów. Normalnie wyszłam, jak z butiku. ;-) Mam mierzyć cukry na czczo i po 3 głównych posiłkach i za dwa tygodnie do kontroli. No i mam odstawić metę. Na szczęście lekarka nie straszyła mnie ogniem piekielnym, że to brałam. Powiedziała, że moja dawka jest tak mała, że ani pomaga ani szkodzi, więc mam odstawić i zapewne wrócę do niej, ale w wyższej dawce po porodzie i karmieniu.
No to dieta, ale od jutra ;-)
Dziś w 4 aptekach nie dostałam zapisanych na receptę pasków, albo wcale nie mieli, albo za mało, a recepta jedna. Już je zamówiłam w naszej wiejskiej aptece.

Jakoś nie panikuję z powodu diety, bo choć słodycze kocham, to w ciąży mam średnią ochotę na nie. No i po przejrzeniu przykładowego menu stwierdziłam, że to strasznie dużo jedzenia. Ja nigdy nie jem tyle chleba, ani tylu posiłków. Będzie trzeba trochę to dopasować do siebie.


Wiadomość wyedytowana przez autora 8 listopada 2016, 18:41

2 komentarze (pokaż)
15 listopada 2016, 20:39

14t2d

Jutro jadę na usg prenatalne, pobiorą mi też krew na test podwójny, czyli tzw. PAPPA. Jestem zestresowana dziś, co widać po podwyższonym ciśnieniu (140/90), a mierzę je codziennie (zalecenie lekarza) i już dawno takiego nie miałam.
Z mierzeniem cukrów nawet mi idzie. Nie przekraczam norm, jem dość często, sporo węglowodanów, ale tylko te złożone. Nie słodzę, czasem łyżeczka ksylitolu, nie jem słodyczy, dżemów i tym podobnych. Dobrze się czuję.
Kurczę, martwię się, co jutro usłyszę na usg, czy z dzieckiem wszystko dobrze, nie widziałam go 3 tygodnie już. Czy parametry budowy będą w normach. Czy może usłyszę jakieś sugestie odnośnie płci. A może czekają mnie niepomyślne wieści. Jakoś staram się nie nastawiać, ale jak już się nastawiam, to raczej negatywnie. Przez to poronienie nie umiem cieszyć się tą ciążą. Nie głaszczę brzucha, nie mówię do dziecka, nie wyobrażam sobie, jako ono będzie. Żyję tu i teraz. Od wizyty do wizyty. Szkoda mi, że tak się dzieje. Jakbym szła ciemną ulicą pełną dziur i cały czas obawiała się, że w którąś wpadnę i skręcę nogę.
Może jutro napiszę nowy post i będzie on optymistyczny? Chciałabym. Choć usg jeszcze o wszystkim nie mówi, pozwala wykluczyć te najoczywistsze wady. PAPPA, na którą będę czekała ok 10 dni oszacuje tylko ryzyko wad z pewnym prawdopodobieństwem, ponoć usg+PAPPA daje pewność 90%.
Mogę zrobić również test NIFTY, koszt 2500 i też jest to określanie ryzyka, a nie diagnoza, jak w przypadku amniopunkcji. Amnio to z kolei ryzyko poronienia, krwawienia, zakażenia, niewielkie (1-2%), ale zawsze. No i wskazaniem do niego są kiepskie wyniki po usg + PAPPA. Więc tak czy inaczej, muszę czekać.

7 komentarzy (pokaż)
17 listopada 2016, 11:36

Po wczorajszym usg czułam się wypluta. Trafiłam na dziwnego lekarza. Nie był niemiły, ale dość oszczędny w słowach. Zagadnęłam o coś w trakcie badania (trwało 30 minut) ze 2-3 razy, to poprosił o ciszę. Widziałam na dużym telewizorze, jak coś tam mierzy. Słyszałam serce. Kilka razy coś mi tam powiedział, pokazał sploty żył w mózgu (?) i powiedział, że dobrze to wygląda. Ostatecznie więcej wyczytałam z informacji na papierze, jakie mi dał po badaniu niż od niego samego. Dobra, nie czepiam się. Miał facet trudności, bo raz, że dziecko dziwnie ustawione, a dwa, że u mnie usg to wyzwanie, mam duży brzuch i dość mocno mnie cisnął z różnych stron, by coś wybadać. A przez pochwę ledwo co widać.
W dokumentacji napisał, że na tym etapie ciąży budowa płodu nie wskazuje na możliwość wystąpienia aberracji chromosomalnych, ani wad budowy. Dzieć ma 78mm od czubka głowy do pośladów. Widziałam, jak machał/a rączką, wyginał/a się itd. Ale zdjęcia, jakie mi dał lekarz to porażka, jakieś fragmenty tylko. Nie ma się czym tu pochwalić.
Po badaniu pobierałam krew na PAPPA i ten lekarz ma dzwonić z wynikami za tydzień. Postaram się zachować spokój, jak najdłużej dam radę.

4 komentarze (pokaż)
23 listopada 2016, 22:43

W tym tygodniu codziennie jeżdżę do miasta (a właściwie 3 różnych). Byłam u diabetologa na kontroli, cukry mam dobre, ale raz orzeczona cukrzyca ciążowa to wyrok do końca ciąży. Dalej mam sikać na paski i wypatrywać ketonów oraz mierzyć cukier 4 razy dziennie. Na razie dieta idzie mi nieźle. Waga w zasadzie stoi, trochę ma się w dół, ale przecież nie o odchudzanie chodzi.
Dziś zaliczyłam też dentystę. Babka zmieniła mi plombę i zdjęła kamień.
I także dziś zadzwonił lekarz od badań prenatalnych z informacją odnośnie ryzyka ZD i dwóch innych trisomii. Akurat płaciłam w sklepie za bułki, więc przeprosiłam i wyleciałam na dwór, by móc swobodniej porozmawiać. Lekarz poinformował mnie, że ryzyko wyszło niskie, więc nigdzie mnie więcej nie kierują (w domyśle na amniopunkcję). Zapytałam, jakie zatem jest to ryzyko, a on mi powiedział, że około 1:2500, dokładnie nie pamięta, bo nie ma wyników przed sobą, bo dzwoni z innego miejsca. Ale wyniki prześlą mi pocztą. Ja nawet dopytywałam tydzień temu o możliwość odbioru osobistego, ale powiedział, że będzie dzwonił, a wyniki wyśle. No cóż, mam nadzieję, że się nie pomylił i ryzyko nie wynosi np. 1:250.

Chciałabym zrobić badanie typu NIPT (Nifty, Harmony czy inne), ale to kosztuje 2500 zł. Może lepiej już nie drążyć. Chciałabym poznać płeć. Może poznam na usg połówkowym.
A najbliższa wizyta u mojego gina już w piątek rano. Poproszę go o dalsze zwolnienie, mam nadzieję, że da bez problemu. W robocie, z tego co słyszę, nic lepiej, a tylko gorzej. Z resztą czytam w e-dzienniku wiadomości od dyrektorki skierowane do ogółu i aż skóra cierpnie.

1 komentarz (pokaż)
25 listopada 2016, 19:08

Byłam dziś u swojego gina na kontroli. Wszystko wygląda dobrze. Szyjka macicy długości 5 cm. Powoli mogę odstawiać luteinę. Następna wizyta 20 grudnia. Mam dalej zwolnienie.

Musiałam powiedzieć o ciąży córce, bo już w szkole usłyszała pytania, czy jej mama jest w ciąży. Kurczę, a chciałam powiedzieć w grudniu, po połówkowym usg.
Córcia bardzo się ucieszyła, pokazałam jej zdjęcie usg. Później je wkleję.

8 komentarzy (pokaż)
31 grudnia 2016, 12:08

Dawno nie pisałam, ale to chyba dobrze. Pisałam, gdy było mi źle, kiedy musiałam to z siebie zrzucić.
Jestem w 20 tygodniu ciąży. Mdłości nadal mi dokuczają rano, czasem puszczę pawia, ale tylko na czczo. Na szczęście siedzę w domu i mogę sobie pozwolić na gorszy dzień, na leniuchowanie, odpoczynek. Mąż i córka są dla mnie bardzo troskliwi, pomagają, wyręczają.
W 16 tygodniu zaczęłam czuć delikatne ruchy maluszka, jakby mi pływała rybka. Obecnie czuję rozpychanie, ale mam za dużo tłuszczu na brzuchu, żeby to można było zobaczyć na zewnątrz.
Jestem na diecie cukrzycowej, powoli jednak przestaje wystarczać, bo cukry coraz wyższe. Po posiłkach przeważnie trzymają się normy, ale na czczo już zbyt wysoko. 3 stycznia mam wizytę u diab i zobaczymy, co mi powie, może już zacznie się insulina. Na razie jeszcze nic nie przybrałam na wadze.

Przed świętami, w 19 tc miałam usg połówkowe, w tym samym gabinecie, co "genetyczne", ale lekarz umówił mnie za wcześnie, bo nie dał rady zbadać kilku rzeczy. Maluszek był odwrócony kręgosłupem do mojego kręgosłupa, ważył ok 300 gramów. Na razie jakoś się nie martwię, bo lekarz powiedział, że z tego, co widzi nie pokazuje się nic niepokojącego, wszystko wygląda dobrze, ale jeszcze nie chciał wystawiać mi dokumentu, bo nie sprawdził wszystkiego. 11 stycznia jadę tam ponownie, to będzie 22 tc.

Dobijając do połówki poczułam się wreszcie dość spokojnie, minęła większość obaw o ciążę. Nie pozwalam sobie na czarnowidztwo. Wczoraj kupiłam symbolicznie dwa pierwsze ciuszki dla Ktosia. Na razie nie zamierzam kupować więcej, mam jeszcze sporo rzeczy po córce, większość uniseks, bo do porodu nie wiedzieliśmy, jaka będzie płeć. Ciekawe, czy teraz poznamy wcześniej.

Co jakiś czas rozmawiam z mężem i córcią o możliwych imionach dla nowego członka rodziny. Wybór jest trudny, te imiona, które córka proponuje są dla nas nie do przyjęcia. Ona nie chce słyszeć o tych, które nam się podobają. Dla chłopca mamy z mężem typ, który wykluł się nam jeszcze jak byłam w poprzedniej (straconej) ciąży, z córeczką byłby większy kłopot. No, ale mamy jeszcze dużo czasu :)

Edytuję ten post, bo właściwie zaczynałam go pisać z myślą, że napiszę coś na koniec roku. Ale ja jakoś nigdy nie robiłam sobie podsumowań, ani planów na następny rok, żadnych postanowień noworocznych. Z resztą, od zawsze nowy rok kojarzy mi się z rokiem szkolnym. I w związku z wykonywanym zawodem też tak mi się utrwaliło, tym bardziej, że urodziny mam we wrześniu, więc nowy rok to jednocześnie kolejna cyferka wieku.
Ale jakbym miała jednak zrobić jakieś podsumowanie, to był ciekawy rok. Trudny, ale miał jasne momenty. Zaczął się pozytywnym testem ciążowym w połowie stycznia, na początku marca poronienie i szok. Potem zajęłam się swoim zdrowiem, zaczęłam obserwować cykle, zdiagnozowałam niedoczynność tarczycy i insulinooporność. Zaczęliśmy (w sumie ja zaczęłam) starać się o kolejną ciążę, we wrześniu dzień po moich urodzinach okazało się, że się udało. Początek ciąży to mega stres, podejrzenie pustego jaja, potem problemy zdrowotne (wymioty!!), L4 i wreszcie spokój. W pracy było dużo stresu, w nieciekawej atmosferze odszedł wieloletni, lubiany przez zdecydowaną większość grona, dyrektor. Na jego miejsce powołano wredną babę, o której poczynaniach nie mam chęci pisać.
W tym roku wielką dumą napawa nas córka, która odnosi swoje małe sukcesy w szkole i generalnie nie sprawia nam żadnych kłopotów. Śmieję się, że skoro mamy jedno dziecko - aniołka, to drugie może dla równowagi będzie diabełkiem ;-)
W małżeństwie harmonia, zwłaszcza od kiedy zaszłam w ciążę, bo na etapie starań były tarcia (i nie mam na myśli pozytywnego "tarcia"). Mąż to też dla mnie powód do dumy, poprawiła się jego sytuacja zawodowa, co przekłada się na jego lepsze samopoczucie. Patrząc na to, co się wydarzyło przez ten rok, nie mogę mieć pretensji. Swój pamiętnik nazwałam "W poczekalni do pełni szczęścia" i czuję, że bardzo mocno posunęłam się w tej kolejce. Już, już prawie jestem u drzwi do szczęścia, czuję się tak, jakbym już trzymała rękę na klamce.


Wiadomość wyedytowana przez autora 31 grudnia 2016, 12:48

2 komentarze (pokaż)
14 stycznia 2017, 13:38

22t 6d

Czas na mały update. Tygodnie lecą, jak szalone. W tę środę miałam drugie usg połówkowe i na szczęście udało się zbadać maluszka. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości, malec rośnie zgodnie z wiekiem ciąży. Pokazał nam, co ma między nóżkami. Zdaniem lekarza, chłopiec.
79y4iq0i9280.jpg

Rodzina się cieszy, oni ze wszystkiego się cieszą, najbardziej, że zdrowe, ale mąż i dziadkowie wiadomo, chłopak... Nasza córka też szczęśliwa, że wreszcie wiadomo.
Ja jeszcze wyprawki nie szykuję, najpierw wielkie odkopywanie rzeczy po córce, bo właściwie wszystko, co najważniejsze jest: wózek, łóżeczko, pościel, foteliki samochodowe, ciuszki, wanienki, wiklinowy kosz na kółkach (do spania na początku przy naszym łóżku). Wszystko uniseks, bo do samego porodu nie znaliśmy płci córki.
Ale po środowym usg kupiłam body i półśpiochy typowo chłopięce. To dla mnie taki symboliczny gest. Oswajanie lęku związanego z ciążą, z obawami o komplikacje. Muszę przyznać, że odkąd czuć ruchy dziecka, obawy zmalały. Codziennie daje mi o sobie znać. Następną wizytę u swojego gina nam 25 stycznia. Chyba zagadam go o poród.
I jeszcze dodam, że od początku stycznia biorę insulinę na noc. 4 jednostki, bo dieta co prawda działała i cukry po posiłkach trzymały się norm, ale nie miałam wpływu na cukry na czczo, a te były za wysokie. Ta insulina, malutka dawka, działa do 20 godzin, spadły mi cukry nawet po posiłkach, mogę jeść trochę więcej. Przestałam chudnąć, a waga się trzyma.

6 komentarzy (pokaż)
1 marca 2017, 17:49

Może coś wypadałoby napisać?
Jestem w 29tc. Nic ciekawego się nie dzieje. Siedzę w domu, nic nie mam jeszcze przygotowanego dla malucha. Ale marzec to jest ten miesiąc, kiedy przycisnę męża by wziąć się za przewalanie pudeł w garażu, gdzie jest spakowane wszystko po córce, trzeba wszystko przejrzeć, ocenić co się nada, wyczyścić, wyprać itd, itp... Do tego potrzeba dłuższych dni, trochę słońca, a tak cały styczeń i luty albo śnieg i mróz albo odwilże i deszcze.

W kwestii cukrzycy nic się nie zmienia. Dalej ta sama dawka insuliny nocnej, cukry w normie i po posiłkach i na czczo. Waga ostatnio ruszyła w górę, no ale czemu się tu dziwić, najpierw spadła, potem stała i stała, ale teraz 1 kg na plusie. Na ostatniej wizycie (tydzień temu) wszystko wyszło dobrze, a dzieciaczek został oszacowany na 1300 g. W ogóle czuję się duża. Brzuch mi urósł ostatnio, już to widać, nawet mąż mi dziś powiedział, że grubo wyglądam, ale nie mówił tego złośliwie, bo widzę, że bardzo hołubi moje kształty. Tak, że to raczej było stwierdzenie zmiany, bo mam wrażenie, że wywaliło mi ten brzuch skokowo. I mi zaczął dopiero przeszkadzać. I tak chyba dość późno, w porównaniu do większości dziewczyn.

15 marca mam ostatnie badanie prenatalne w gabinecie badań prenatalnych, tam gdzie miałam usg genetyczne i połówkowe.
Rety, nawet pisać mi się nie chce. Plecy mnie zaczęły boleć. Najlepiej mi, jak leżę na lewym boku. A noce są kiepskie... ciągle się budzę, nie mogę spać na brzuchu, a to moja ulubiona pozycja. Na wznak się duszę i drętwieją mi nogi, a oba boki na zmianę są odgniecione i co 2 godziny wstaję na siku.

Może następny wpis zrobię wcześniej niż za miesiąc ;-)

7 komentarzy (pokaż)
20 marca 2017, 23:43

32 tc

Ciąża zaczyna... ciążyć. Ale odkrywcze!
Mam wielki brzuch, ciężko mi siedzieć zgiętej na kanapie i pisać na kompie. Najlepiej się czuję wywalając brzuch do góry lub na lewym boku.
Często, jak wstanę to odczuwam duży ucisk na pęcherz, jakbym z 12 godzin nie sikała i jeszcze ktoś naduszał pęcherz. Oczywiście leci odrobina. Czasem idę zgięta do ubikacji.

Moja waga rośnie, właściwie zaliczyłam skok +2 kg i od tygodnia stoi, ale skok był wyraźnie odczuwalny, nagle pod koniec 7 miesiąca nie mogłam już nosić spodni sprzed ciąży i w każdej bluzce zaczął wystawać brzuch, a ja nigdy nie noszę dopasowanych w talii i biodrach bluzek, bo mam duży brzuch i bez ciąży.

15 marca miałam usg III trymestru w pracowni badań prenatalnych i Tadek potwierdził, że jest chłopcem. Zdaniem lekarza waży(ł) 2 kg, czyli duży. Zważywszy na cukrzycę ciążową radził pochylić się nad tym, bo szybujemy w centylach, jeszcze nie makrosomia, ale dziecko duże. A przecież jestem na diecie, badam cukry i trzymam się norm. Może to po prostu urok dziecka, a może cukrzyca podstępnie wpływa na jego wzrost, mimo że nie dowalam mu skoków cukrów.
Jutro wizyta u diabetologa, zobaczymy, co mi powie.

Martwi mnie moje ciśnienie, które badam codziennie od końca I trymestru, bo mam tendencję do wysokiego. Było ładne, 120parę/ 70parę, tylko w gabinetach u lekarzy za wysokie, ale tak reaguję na stres związany z wizytą, dosłownie czuję "pompę" i rytmiczne huczenie w głowie, jak tylko zakładają mi mankiet.
No ale niestety, od 2 tygodni zaczynają się przekroczenia powyżej 130/80, a dziś nawet 145/84. Coś będzie trzeba z tym zrobić. Nadciśnienie jest groźne w ciąży i bez ciąży. A w ciąży przyspiesza starzenie się łożyska. W ciąży z córką miałam nadciśnienie pod koniec, zatrucie ciążowe, straszne obrzęki... Boję się powtórki z rozrywki.
W środę (pojutrze) wizyta u mojego gina, muszę z nim poważnie pogadać i o tej wielkości Tadka i o tym nadciśnieniu. Mam nadzieję, że mnie nie zdołuje. Bo robię, co mogę, żeby było zdrowo. Dieta, umiarkowany ruch, dużo snu, unikam stresu.
Ostatnio strasznie wkurzają mnie zastrzyki z Clexane, które biorę. Ciężko chwycić skórę na brzuchu, albo trafiam na bolące miejsce, albo na takie, w które nie mogę się wbić, bo twardo, albo poleci krew. Biorę też małą dawkę nocnej insuliny, co też mnie wnerwia, bo igła czasem wchodzi bezboleśnie, a czasem, jakby się wściekła i boli.
Rzeczy dla dziecka niegotowe. Cisnę męża o urlop, ma wziąć za tydzień. Ostatni dzwonek! Straszę go, że będzie sam wszystko urządzał, bo ja mogę z dnia na dzień położyć się do szpitala. Chciałabym uniknąć stresowej końcówki ciąży. Stan moich skórek dookoła paznokci świadczy o tym, że jednak jest stres.


Wiadomość wyedytowana przez autora 20 marca 2017, 23:38

1 komentarz (pokaż)
22 marca 2017, 06:45

Diabetolog mnie pocieszyła, że przy moich unormowanych cukrach to nie cukrzyca jest powodem dużego dziecka. Powiedziała, gdybym miała skoki cukrów, duże przekroczenia to tak, ale ja nie mam przekroczeń. Więc taka uroda dziecka. Mówiła, że drugie dziecko jest często większe niże pierwsze, a moja córka też nie była mała, 3600g, 56 cm.

Ps. nika, płeć poznaliśmy na połówkowym usg, teraz to się potwierdziło.

Ps2. Nie miałam do tej pory leków na nadciścienie. Diabetolog już wczoraj chciała mi przepisać, ale ponieważ dziś idę do swojego gina, to powiedziała, żeby on sam dobrał lek i dawkę.

0 komentarzy (pokaż)
UTWÓRZ KONTO

Twoje dane są u nas bezpieczne. Nigdy nie udostępnimy nikomu Twojego adresu e-mail ani bez Twojego pozwolenia nie będziemy wysyłać do Ciebie wiadomości. My również nie lubimy spamu!

Twój adres e-mail: 
OK Anuluj
Dziękujemy za dołączenie do BellyBestFriend!

Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.

Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.

OK (15)