BellyBestFriend
Dodaj do ulubionych

Pamietniki / Tytuł: per aspera ad astra

Autor: Pismak
Wstęp

8 listopada 2023, 13:22

Napiszę pewnie banał, ale odkąd pamiętam chciałam być mamą i mieć gromadkę dzieciaczków. Na początku drogi do macierzyństwa nie podejrzewałam, pewnie jak większość z Was, ile mnie będzie to kosztować emocjonalnie, fizycznie a także finansowo. Jednak stojąc dziś po 10 latach na końcu tej drogi i trzymając swój Największy Cud i Skarb wiem, że to wszystko już się nie liczy bo od 20.10.2023 r. liczy się tylko Ona w moich ramionach.

Zapraszam Was na moją historię - drogę kamienistą, wyboistą, z zakrętami, ślepymi uliczkami usłaną kolcami i potłuczonym szkłem - na końcu której czekała Ona - moja córka.

Starania o dziecko rozpoczęliśmy od stycznia 2013 r. Były to te owe chwile szczęścia i radości na luzie bez presji, badań, leków, mierzenia parametrów itp. itd. Nie miałam nawet stałego ginekologa w tamtym czasie.

Po pół roku luźnych starań dołączyłam do Ovufriend w lipcu 2013 r. Przez ten czas zrozumiałam, że trzeba się jednak do ciąży przygotować i zaczęłam prowadzić wykres. W cyklu sierpniowym 2013 r. zaszłam w pierwszą ciążę. Do dziś pamiętam to uczucie nieopisanej radości z widoku dwóch kresek na teście - to był pierwszy i ostatni raz kiedy te dwie kreski wywołały u mnie pozytywne emocje. Przez całe dwa tygodnie chodziłam kilkanaście centymetrów ponad chodnikami z głową w chmurach pełną planów na przyszłość. Nie pędziłam z lękiem w sercu zaraz po teście na betę i do lekarza. Umówiłam wizytę na 8 tydzień tak jak to zwykle się odbywa. Cieszyłam się tą ciążą całe dwa tygodnie. Zaczęło się standardowo – dostałam plamienia i udałam się na konsultację do ginekologa. A tam pierwszy raz w życiu poczułam czym tak naprawdę jest prawdziwa rozpacz. Diagnozą było podejrzenie ciąży pozamacicznej – w macicy widoczny był malutki pęcherzyk, który nie odpowiadał wiekowi ciąży a na jajowodzie widoczna była struktura, która miała być waśnie moim dzieckiem. Reszta potoczyła się szybko – skierowanie do szpitala, badania i ostateczne potwierdzenie – beta spada, ciąża się nie rozwija – decyzja o przeprowadzeniu laparoskopii i abrazji jamy macicy.

19.09.2013 – wtedy straciłam pierwszego Aniołka – 6 tydzień.

I choć nie zobaczyłam nic na usg i nie usłyszałam bicia serca to moje własne pękło.

Okazało się, że struktura na jajowodzie to była cysta, więc diagnoza się nie potwierdziła – a ciąża była prawidłowo umiejscowiona w macicy, jednak przestała się rozwijać na bardzo wczesnym etapie.
Standardowo usłyszałam, że tak się zdarza, proszę próbować dalej i wszystko będzie dobrze.
Byłam wtedy jak dziecko we mgle jeśli chodzi o badania, leki, przyczyny niepłodności i całą wiedzę medyczną, którą przez lata doskonaliłam.

Zrobiłam więc podstawowe badania hormonów, które wyszły idealne – poza prolaktyną i tutaj pierwsza diagnoza – hiperprolaktynemia – dostałam lek i miało być z górki.

Odczekaliśmy 3 cykle, znalazłam lekarza, do którego i od stycznia 2014 r. rozpoczęliśmy starania na nowo. W marcu 2014 r. zaszłam w drugą ciążę. Widząc dwie kreski na teście czułam lęk, strach i wszystkie inne negatywne emocje. Od razu poleciałam na betę i powtórną betę, która przyrastała w pięknych dużych przyrostach. Ta ciąża trwała 9 tygodni. Diagnoza puste jajo płodowe i znów szpital i abrazja jamy macicy.

17.05.2014 – wtedy straciłam drugiego Aniołka – 9 tydzień.

I choć zobaczyłam więcej na usg niż ostatnim razem, ale wciąż nie zobaczyłam swojego dziecka – moje serce rozpadło się jeszcze bardziej.

I tym razem usłyszałam – może zrobimy dodatkowe badania – i tak zrobiłam podstawowe badania na zespół antyfosfolipidowy i jedno z nich (antykoagulant tocznia) wskazało na to że mam ten zespół. Podczas tej rundy diagnostyki zrobiłam także wszystkie inne badania na przeciwciała (ANA, ASA, APA, ACA)
Dostaliśmy też z mężem skierowanie na Kariotypy – które wyszły u nas prawidłowe.

Dobitką do i tak kiepskiej kondycji psychicznej były wyniki histopatologiczne – zaśniad częściowy.
Rok przerwy w staraniach.

Towarzyszyły mi wtedy różne myśli w różne dni. W jedne myślałam ok mamy czas na diagnostykę. Tym razem naprawdę się przygotujemy i następnym razem już się uda. Na pewno! A w inne myśli o beznadziejności, życiu bez radości małych stópek, bez usłyszenia słowa „mama”, że pewnie mąż mnie zostawi, bo nie mogę mieć dzieci, że to wszystko moja wina. I że więcej strat już nie zniosę.

Po przeprowadzeniu diagnostyki dopiero w 2017 r. gotowa byłam podjąć tak naprawdę starania. Jasne przez te dwa lata 205-2016 nie zabezpieczaliśmy się, ale też się nie staraliśmy jakoś specjalnie. Myślę również, że moja psychika stanowiła silną blokadę.

I stało się we wrześniu 2017 r. zaszłam w trzecią ciążę i tu od początku był full mood panika i złe przeczucia. Dostałam od razu heparynę w dawce 0.4 z uwagi na zdiagnozowany APS.

Okazało się że w macicy są dwa pęcherzyki – jeden od początku był nisko i nie rokował a drugi pięknie umiejscowiony z ciałkiem żółtym i zarodkiem. Jednak podczas kolejnej wizyty obraz usg nie zmienił się i znów ciąża przestała się rozwijać.

10.11.2017 r. – wtedy straciłam trzeciego i czwartego Aniołka – 8 tydzień.

I pierwszy raz zobaczyłam na usg zarodek – i wtedy pierwszy raz pomyślałam, że więcej już nie zniosę, że to koniec.

Tym razem nie miałam zabiegu – lekarz stwierdził, że mogę oczyścić się sama i tak się też stało.
Zacisnęłam jednak zęby i powiedziałam sobie w duchu – „spróbuję jeszcze raz ten jeden ostatni – zrobię wszystkie badania jakie będę mogła i mąż też”

W tym momencie rozpoczęła się moja przygoda z immunologią i genetyką. Spędziłam sama setki godzin na czytaniu, szukaniu i analizowaniu. Wiedziałam już, że muszę zmienić lekarza na bardziej ogarniętego w tej kwestii. Na kolejną wizytę do lekarza poszłam uzbrojona po zęby i pod moim naciskiem faktycznie zgodziła się, że mogę mieć tzw. niepłodność na tle immunologicznym i poleciła mi konsultację u dr. Paśnika.
Badania i wyniki męża wyszły bez zarzutu.

Moje badania immunologiczne i genetyczne już nie tak bardzo. Głównym przeciwnikiem okazał się być mój własny organizm. Przepłakałam wtedy wiele dni i godzin z głupim myśleniem w głowie – sama zabijałam własne dzieci. Organizm tak agresywny, że atakuje to co nie jest jego, a w tym przypadku dziecko, które ma inne dna. Normalny organizm produkuje przeciwciała chroniące dziecko, mój mimo 3 ciąż nie miał ich prawie w ogóle (Allo MRL 9%). Leczeniem miały być szczepienia limfocytami męża aby w organizmie wytworzyć potrzebną ochronę. Genetycznie było trochę lepiej, ale z uwagi na mutację w genach odpowiadających za krzepliwość krwi i APS zaleceniem była heparyna 0,6.

Pojechałam do dr. Paśnika do Łodzi na wizytę i ustaliliśmy plan – 3x szczepienia rozpisane na sierpień/wrzesień 2018 r.

Po niemal 5 latach myślałam więc „mamy to” w końcu wiem w czym jest problem i jak go rozwiązać.
We wrześniu 2018 r. między 2 a 3 szczepieniem zaszłam w czwartą ciążę.

Znalazłam lekarza – kobietę anioła – specjalistkę w dziedzinie immuno, dla której nie było to czcze gadanie czy czarna magia.

I tak pierwszy raz zobaczyłam piękne dzieciątko z bijącym sercem. Na następnej wizycie, po której miałam mieć pierwsze badania prenatalne – usłyszałam „serce nie bije”. Świat przestał istnieć.

23.11.2018 – wtedy straciłam swojego piątego Aniołka - 12 tydzień.

I wtedy naprawdę się poddałam.

Jednak moja lekarka nie chciała się poddać i doradziła, żebym zrobiła badanie genetyczne materiału po poronieniu.

I okazało się, że los potrafi być tak okrutny jak nawet w najgorszych scenariuszach się nie spodziewamy. Po całym leczeniu, latach badań, kłuć, cierpień i starań wyszło, że dziecko miało tripolidię i żadnych szans na przeżycie.

Ta diagnoza z jednej strony przyniosła mi ulgę, bo to w końcu nie była „moja wina” tylko losu – że tak raz na ileś tam się zdarza. A z drugiej była ta myśl, że zrobiliśmy tyle a i tak nas to spotkało więc może nie jest nam pisane być rodzicami.

Minął rok i pojawiła się znów ta mała iskra – nadzieja – najgorsza ze wszystkich, a jednak najlepsza z możliwych. Rozpoczęliśmy od zrobienia histeroskopii,aby sprawdzić czy nie ma zrostów. Wszystko było w porządku więc można było startować.

Wtedy przyszedł cios z niespodziewanej strony – niespełna 2 letnia chrześnica zachorowała na raka – ciężka operacja ratująca życie i miesiące leczenia. Mój organizm pod względem psychicznym i fizycznym nie był gotowy na kolejny cios. Chrześnica odeszła po niemal 3 latach walki. I świat znów legł w gruzach. Patrząc na ten okres teraz z perspektywy czasu – myślę, że miałam głęboką depresję tak ukrytą, że nawet ja o niej nie wiedziałam, choć były znaki jak zupełny brak woli podniesienia się rano z łóżka. Wstawałam jednak, chodziłam, jadłam, uśmiechałam się, jeździłam na wakacje, chodziłam na imprezy itp. itd. Robiłam to wszystko poza jednym – terapią i przepracowaniem straty – każdej, choć ta ostatnia pogrążyła mnie najbardziej.

W końcu śmierć chrześnicy otworzyła mi oczy i pokazała, że świat nie stał w miejscu przez ostatnie lata, że leżeniem z czarnymi myślami nic nie osiągnę. Paradoksalnie jej śmierć przywróciła mi życie. Obiecałam sobie wtedy, że tego nie zmarnuje.

Obietnice obietnicami a życie życiem…

Postanowiliśmy podjąć kolejną próbę – dając sobie ograniczony czas na naturalne starania i po tym czasie gdyby się nie udało przystąpić do in vitro, ale z ograniczoną ilością zarodków.

W między czasie zrobiliśmy ponownie badania hormonalne, immuno, nasienia, a ja dodatkowo AMH i KIR. Poziom Allo MRL spadł i konieczne było doszczepienie tym razem pullowane ( od innych dawców). Okazało się też, że mam KIR AA – i brak większości Kirów implantacyjnych odpowiadających nie tylko za implantację, ale i rozwój zarodka na wczesnym etapie ciąży. Zaleceniem był Acoffil. Szczepienia przyjęłam sierpień/wrzesień 2022. Jednak czas na naturalne starania jaki sobie założyliśmy minął. Udaliśmy się więc na pierwszą wizytę kwalifikacyjną do in vitro. Podczas badania usg lekarz zauważył na moim jajowodzie jakieś zgrubienie, a że i tak chciał powtórzyć histeroskopię to stwierdził, że zrobi również od razu laparoskopię, bo wygląda mu to na wodniaka jajowodu.

I teraz rada – chodźcie do ginekologa w różnych dniach cyklu – ja chodziłam zawsze w okresie około owulacyjnym i obraz usg moich jajników i jajowodów był zawsze prawidłowy. Podczas wizyty in vitro byłam świeżo po okresie i wtedy pierwszy raz zobaczyłam tę zmianę. Podczas następnej wizyty u tego samego lekarza na tym samym sprzęcie w okresie około owulacyjnym zmiany tej nie było w ogóle widać.
Przeprowadzono więc laparoskopię i faktycznie zmianą był wodniak, który już jakiś czas sobie rósł bo miał prawie 3 cm średnicy a nie dawał żadnych objawów bólowych. Prawy jajowód był nie do uratowania i został usunięty.

W mojej głowie znów pojawiły się myśli o tym, że jestem wybrakowana i teraz to już na pewno nic z tego i że nie jestem gotowa na kolejne rozczarowania a już na pewno nie na kolejną stratę.

Lekarz od in vitro zaproponował 3 miesiące starań naturalnych bo w jego ocenie mamy świetne wyniki (AMH, nasienie, hormony) a wodniak mógł tworzyć stan zapalny w organizmie i naciekać do macicy uniemożliwiając zagnieżdżenie się zarodka w macicy. Zgodziliśmy się, ale bez entuzjazmu.

I tak w ostatnim cyklu z tych 3 miesięcy stał się cud i zaszłam w 5 ciążę. Zaznaczę, że od po owulacji w każdym z tych cykli obstawiona byłam lekami. Brałam Clexane 0,4 ( od testu 0,6), Acard 75 ( do testu 150) i Acoffil 1/3 ampułki co drugi dzień i Progesteron Bensin.

Widok tych dwóch kresek wywołał falę emocji i do dziś nie wiem, czy było więcej nadziei czy strachu. Wiem, że po raz pierwszy od początku czułam spokój. Lęk minął w nieznacznym stopniu po pierwszych badaniach prenatalnych, gdzie nawet test PAPPA wyszedł idealnie (mimo wieku, wcześniejszych poronień i chorób).
Zrobiłam również test NIFTY Pro i w dniu 20.04.2023 otrzymałam wyniki – zdrowa córka. Pozwoliło mi to odetchnąć pełną piersią i cieszyć się choć trochę rosnącym brzuchem i pierwszymi kopniakami. Kompletować wyprawkę zaczęłam jednak dopiero po 3 badaniach prenatalnych. Od początku wiedziałam również, że Mała przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie. Na końcówce ciąży nasiliły mi się stany lękowe i przychodziły myśli „a co jak będzie chora”, „ a co jeśli coś pójdzie nie tak” itp. Chciałam już ją urodzić i mieć w ramionach.

W końcu nadszedł ten dzień 20.10.2023 i urodziła się ONA – i znów banał – „jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu”.

Nie da się opisać tych uczuć gdy po długiej i trudnej drodze człowiek w końcu osiąga cel. Wachlarz emocji jest tak ogromny, że nie pamiętam jednej spójnej myśli gdy zobaczyłam Ją po raz pierwszy całą we krwi i mazi – oprócz tej jednej – jest piękna i jest cała moja.

I tak kończy się ta historia – etap – rozdział mojego życia, który zamknęłam bez żalu i choć zawsze będę pamiętać o swoich 5 Aniołkach i nosić je w moim sercu, przeszłabym to wszystko jeszcze raz dla uczucia tych małych rączek w moich rękach.

Chciałabym, aby było więcej wspaniałych lekarzy i lepsza bezpłatna służba zdrowia i żeby wszystkie te badania, na które wydaliśmy majątek były dla par takich jak my darmowe. Chciałabym, aby lekarze (oczywiście nie wszyscy) nie bagatelizowali poronień i nie czekali do 2/3 żeby rozpocząć diagnostykę. Chciałabym, żebyśmy nie musiały diagnozować się we własnym zakresie, spędzać setki godzin na szukaniu i analizowaniu. Wtedy może nie walczyłabym o swój tęczowy cud 10 lat.

Jednak nie żałuję. Obiecałam sobie, że jeśli się uda podzielę się swoją drogą z Wami. Odkryłam przez te 10 lat, że wokół wśród znajomych i nowo poznanych ludzi wiele par boryka się z niepłodnością i że powoli przestaje to być temat tabu a rozmowy pomagają. Podsuwają możliwości, nowe rozwiązania, dają inny punkt widzenia i przede wszystkim uwalniają emocje i sprawiają, że nie czujesz się, że spotyka to tylko Ciebie.
Kiedyś to forum było moim wsparciem, a osoby tutaj poznane dały mi wiele wsparcia, ciepła i zrozumienia. Kilka miałam przyjemność poznać w realnym życiu i mam z nimi kontakt do teraz.

Może choć jednej z Was moja historia da nadzieję, może choć jednej podsunie badanie, którego jeszcze nie zrobiła, może inna odnajdzie w tej historii siebie. Jeśli pomoże ona choć jednej z Was – warto się nią podzielić.

Nie życzę żadnej z Was takich starań i drogi do macierzyństwa jak moje lub podobnych, jednak chciałabym, aby moja historia pokazała Wam, że warto walczyć.
Jeśli macie pytanie piszcie śmiało – postaram się odpowiedzieć na każde z nich i pomóc tak jak będę umiała.


Wiadomość wyedytowana przez autora 9 listopada 2023, 15:52

0 komentarzy (pokaż)
1 grudnia 2023, 14:22

Ciąża zakończona 1 grudnia 2023

0 komentarzy (pokaż)
UTWÓRZ KONTO

Twoje dane są u nas bezpieczne. Nigdy nie udostępnimy nikomu Twojego adresu e-mail ani bez Twojego pozwolenia nie będziemy wysyłać do Ciebie wiadomości. My również nie lubimy spamu!

Twój adres e-mail: 
OK Anuluj
Dziękujemy za dołączenie do BellyBestFriend!

Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.

Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.

OK (15)