Odszedł mi dziś czop śluzowy, podbarwiony krwią. Hmmmm ciekawe...
90% CIĄŻY! SZOK!!!
No pięknie, a przecież tak niedawno cieszyłam się jak było jakieś 22%, a potem 50%... Gdzie ten czas się podział? Jakim cudem tak to zleciało? Przecież dopiero co robiłam test ciążowy i nie wierzyłam w to co widzę: dwie różowe kreski!
Można powiedzieć, że odrobiłam się z pracą w domu też na jakieś 90%. Niestety zostały mi do zrobienia rzeczy, których nie cierpię - m.in. porządek w papierach typu rachunki, korespondencja z bankami i urzędami Odkładałam to ciągle "na potem", ale lista rzeczy do zrobienia kurczy się już poważnie i chyba będę musiała się w końcu za to zabrać. Bleeeeee....
Byłam dziś u fryzjera - było bardzo miło, lubię jak ktoś się mną zajmuje. Już dawno wymyśliłam sobie, że gdybym wygrała w Totka to chodziłabym na masaże
Jutro idę wreszcie na wymaz. Tymczasem marzy mi się jeszcze pójście na basen. Potrzebuję choć na chwilę odciążyć kręgosłup. Jeśli będę jeszcze w dwupaku, to może uda się zabrać tam moich chłopaków w niedzielę?
A pierworodny pojechał dziś z bólem zęba do dentysty - okazało się, że różowa plomba wyleciała. Teraz Młody ma nową - niebieską, i jeszcze bardziej lubi naszą dentystkę
Ulżyło mi, że pojechał z nim mąż. Ciekawe jest to, że oni teraz tak się do siebie zbliżyli - np. w nocy synek pyta Tatę, czy może do niego przyjść i wskakuje pod jego kołdrę, choć ja leżę bliżej. Może to instynktowne, bo czuje, że teraz będę miała dla niego mniej czasu?
A tak w ogóle to Młody zaczął zasypywać nas poważnymi pytaniami:
- Co to jest kąt świata?
- Czy kąt domu może być kątem świata?
- Dlaczego świat nie wygląda inaczej?
- Co jest pod ziemią?
- Dlaczego ludzie nie spadają z drugiej strony kuli ziemskiej?
Domaga się pokazywania rysunków przekroju kuli ziemskiej, tłumaczenia co to jest jądro i płaszcz ziemi. Pyta skąd się biorą chmury i wiatr itp.
Czyli co? - czas wrócić do podręczników i przypomnieć sobie to i owo A tymczasem Dzidek odkształca mi brzuch - wyglądam jak piłka, w której rozciągnęła się guma i powstało dziwne wybrzuszenie
Jeszcze niecała doba, a Tygrysek będzie uznany za dziecko donoszone Wszystko w tym tygodniu robiłam już na spokojnie. We środę pojechałam zrobić wymaz, obeszłam sobie do biblioteki i na mrożoną kawę i lody z mężem, a obiad fundowała nam teściowa
Przez resztę tygodnia krzątanina w domu - nawet za znienawidzone papiery i rachunki się wzięłam, choć przyznam, że mam jakieś blokady decyzyjne: pięć razy dłużej się zastanawiam czy coś wyrzucić, muszę pytać męża o radę.
Byliśmy na ślubie i weselu naszej ukochanej niani Marzenki Jakimś cudem dopięłam sukienkę, torby do porodu nie pakowałam nawet do bagażnika samochodu, bo świetnie się czułam, mąż nawet symbolicznie napił się alkoholu, a ja przywiozłam naszą trójkę (plus Dzidek w brzuchu) o 22.45 do domu
Było bardzo fajnie, smacznie i nawet odtańczyłam z mężem romantyczne, przytulane piosenki. No co ? - kobieta w ciąży też człowiek Z pewnością częściej chadzałam do toalety niż inni goście i nie musiałam brać udziału w zbiorowych zabawach ma parkiecie (uff). Z wesela wyciągnął mnie mąż (sic!), bo ja bym jeszcze poimprezowała z pół godzinki dłużej. I jakże mam miłe wnioski: pójście na taką imprezę z dzieckiem w wieku 4,5 roku to prawdziwa przyjemność - o jedzenie i picie nie trzeba się martwić, bawi się z innymi dziećmi, komunikuje każdą potrzebę (ze zmęczeniem włącznie), a nawet prosi matkę/ojca do tańca
Przed samym wyjściem Synek znalazł na parkiecie perełkę, która odpadła pannie młodej z sukni - dał mi ją mówiąc: ja ci daję ten skarb, bo jesteś najlepszą mamą na świecie. Był z siebie taki dumny, a mnie dosłownie zmiękły kolana!
No i wiecie, większość ludzi kompletnie nie rozumiała jak możemy nie znać płci dziecka na niespełna trzy tygodnie przed porodem Tylko starsze kobitki (na oko w wieku mojej mamy) kiwały ze zrozumieniem głowami, bo w ich czasach nie było USG. Uśmiałam się z tego setnie
No a teraz obudzona na siku/picie/kopniaczek od Dzidka/przykrycie Młodego/chrapanie męża nie mogę od dwóch godzin spać...
Ech... Przyznam, że marzę o tym, by po porodzie móc wreszcie znów spać na brzuchu "na przejechaną żabę", choć wiem, że to też nie takie hop-siup, bo wtedy zalewa mnie mleko, ale tęsknię za tym bardzo!!!
Doczekałam się: od dziś dzidziuś jest oficjalnie donoszony Teraz odliczam dni do wyniku wymazu i piątkowego, ostatniego USG.
Wracając do tematu płci: nie chcieliśmy sprawdzać czy to chłopiec czy dziewczynka, bo w zasadzie nie ma to dla nas znaczenia, ale taka informacja ogłoszona tuż po urodzeniu się dziecka to cudna niespodzianka.
Do tej pory przybyło mi 11 kilogramów. Brzuszek dość zgrabny i chyba jeszcze wysoko, bo zadyszka nie opuszcza mnie, zwłaszcza przed południem. A wczoraj miałam taki cudnie leniwy dzień, że długo go będę wspominać
Jednym z moich ulubionych dowcipów jest opowieść o rabinie i kozie:
W skrócie: Mosze przychodzi do rabina i narzeka na warunki mieszkaniowe i sytuację w domu. Żona, dzieci, synowe, zięciowie, wnuki - hałas, ścisk, rwetes, wszyscy marudzą i nie da się wytrzymać. Na to mądry stary rabin mówi: Mosze, ty kup sobie kozę. Mosze zdziwiony tym pomysłem protestuje, ale przecież rabin mądry i słuchać go trzeba, więc kozę kupuje.
Ale Mosze już po tygodniu przychodzi do rabina kompletnie załamany. Co żeś mi doradził rebe? - żona, dzieci, synowe, zięciowie, wnuki - hałas, ścisk, rwetes, wszyscy marudzą i nie da się wytrzymać. I w dodatku jeszcze koza beczy, śmierdzi, wszystko zżera - katastrofa, totalne pobojowisko.
Rabin: Mosze, ty sprzedaj kozę. Mosze za radą rabina kozę sprzedaje i wraca do niego z podziękowaniem: w domu sielanka - cisza, spokój, mnóstwo miejsca, wszyscy szczęśliwi.
Chwilowo mam wolny czas, więc planuję co i jak będę robić przez najbliższy rok, rozmyślam też o tym co już za mną...
Niewątpliwie w dużej mierze taką "kozą" w moim życiu były studia doktoranckie i finalnie praca doktorska. Jak już ją napisałam to spłynęła na mnie błogość tzw. normalnego życia.
Ale znam siebie i wiem, że trzeba pomyśleć o kolejnej kozie Nie, nie - tą "kozą" nie jest Tygrysek ha ha ha Choć wiem, że to Dzidek będzie odpowiadał za zagęszczenie w naszym domu i "małą rewolucję". Ale przede mną nie tylko poród, ale także rok ekhm "urlopu" macierzyńskiego. W tym czasie prócz zajmowania się Tygryskiem, Starszakiem, mężem i domem planuję:
- uczyć się do egzaminu kierunkowego i zdać go
- przystąpić do obrony doktoratu
- przeredagować tekst doktoratu na książkę i znaleźć wydawcę
- ułożyć sylabusy z ofertą dla wyższych uczelni
- poszukać lepszej (zgodnej z moim wykształceniem) pracy
- dorabiać coś na boku, bo zasiłek macierzyński starczy zaledwie na podstawowe rachunki
- urządzić pokoje na poddaszu, jak skończą się prace remontowe
- jakimś cudem zorganizować pieniądze, by móc wymienić auto na "młodsze i większe"
- wyszukać jakieś granty/konkursy/projekty, w których mogłabym brać udział "zawodowo"
- poszerzyć swój repertuar dań w kuchni, bo mam wrażenie, że wciąż gotuję to samo
- wrócić do pisania bloga "filmowego"
Oto zarys mojej "kozy" na najbliższy rok. Ciekawe jak bardzo będzie śmierdzieć, beczeć i ile wolnego czasu mi zeżre? Jak znam "kozy" - to zeżre wszystko
19 dni do terminu...
Dziś humor trochę mi się popsuł, bo Młody nam się rozchorował. Chyba nic nie wyjdzie z mojego weekendowego odpoczynku, a i teraz muszę trochę się koło chorowitka nachodzić. No cóż, jesień - c'est la vie. Póki co próbuję walczyć z gorączką, wstrzymałam się z antybiotykiem. Zobaczymy jak jutro wyjdą Młodemu wyniki krwi i moczu.
Ale za to odebrałam dziś wyniki wymazu (GBS) i nie mam paciorkowca, więc jeden kłopot z głowy. A zatem byle do piątku i ostatniego USG.
Dziś miałam serię snów o porodzie (musiałam wstawać bo Młody wymiotował w nocy). Sny nie były zbyt przyjemne, dlatego od rana powtarzam sobie w duchu jak mantrę: każdy ból mija, dziecko zostaje na całe życie...
Szkoda, że na finiszu ciąży tak trudno myśleć o czymś innym niż poród.
W ramach odwracania uwagi:
- moja koleżanka zdała dziś egzamin kierunkowy - czeka na wyznaczenie daty obrony doktoratu - zazdroszczę, że ma ten egzamin już za sobą;
- wczoraj na poddaszu skończono tynkowanie - teraz trzeba odczyścić podłogę i czymś ją zaimpregnować/pomalować, potem malowanie ścian i budowa schodów oraz dokończenie klatki schodowej i drzwi przesuwnych;
- od listopada mąż znów będzie musiał zarejestrować się jako bezrobotny...
daje znać ze jestem w szpitalu od 21.00 wczoraj , ale nie dlatego, ze rodzę, tylko z chorym synkiem. trzymajcie kciuki by mały wyzdrowiał zanim zacznę rodzic, bo byłabym z rodzeniem sama, w tym szpitalu, którego nie cierpię.
Jestem nadal w dwupaku. Wypuścili nas wreszcie z synkiem ze szpitala. Nie wiadomo co mu było, bo nie wyhodowali nic na próbkach krwi, kału, moczu, wymazów z gardła itp., ale był NIESTETY HARDCOROWY STRES. Byłam przekonana, że nie dam rady - że zacznę rodzić w tym okropnym szpitalu, a Mały nie zdąży wyzdrowieć, a przy dziecku w tym wieku trzeba być non stop.
W nocy z soboty na niedzielę po serii bolesnych skurczy, zadzwoniłam do znajomej położnej, która akurat miała dyżur w tym szpitalu i ona mnie zbadała wieszcząc, że do rana urodzę... (na wszelki wypadek zamówiłam ją na kontrakt do porodu, gdybym jednak nie mogła jechać do szpitala w Roztoce, ale dziś już odwołałam ta "rezerwację").
Boże, to była najgorsza noc. Wiecie, spanie na tym samym łóżku z chorym dzieckiem, szpitalny rwetes, który nigdy nie milknie i moje cholerne skurcze. Ale minęły po serii pryszniców, no-spie i magnezie. Zeszłam rano oddział ginekologiczny, a tam te chamy nie chciały mi nawet zrobić ktg, bo nie miałam skierowania!!!
Stwierdziłam, że nie to nie - ich nastawienie utwierdziło mnie w przekonaniu (mówili ze mną jakbym była dosłownie gównem w trawie), że choćby nie wiem co, nie zostanę do porodu w tym szpitalu, tylko ucieknę stamtąd.
Bogu dzięki Mały wyszedł z choroby (to też mega ciężkie przeżycie dla mnie - obyście nie musiały być nigdy z dzieckiem w szpitalu) i nie musiałam doprowadzać do ekstremum. W poniedziałek z Małym została moja mama a ja pojechałam na KTG do Roztoki - tam bez żadnego czekania i formalności zrobili mi zapis - brak poważnych skurczy, następne KTG w poniedziałek 3 LISTOPADA wcześnie rano.
Ta wizyta w tym przyjaznym szpitalu uspokoiła mnie i tak już trwam od poniedziałku w lepszym nastroju. Dziś wróciłam z synkiem o 14 do domu.
Zostawiam go jeszcze do pełnego wyzdrowienia w domu - dopiero w poniedziałek pójdzie do przedszkola. To tak w skrócie. Idę odsapnąć
Tygrysek siedzi w brzuchu - ja inkubuję Teraz to moje główne zajęcie, chociaż korzystając z "ostatnich chwil wolności" udało mi się pójść do spowiedzi, ufarbować włosy, zrobić świąteczną sałatkę, uprać rzeczy po szpitalu i uporządkować w ogrodzie to i owo przed zimą.
Oczywiście nie może być spokojnie, więc wpierw wystraszyłam się tego, że Młody skarżył się na swędzenie w pupie - oględziny wykazały biały nalot, ale póki co sudocrem załatwił sprawę. Młody już się nie drapie po zadku - pewnie to było podrażnienie po tygodniu biegunek...
Wczoraj było w miarę spokojnie - obeszliśmy na cmentarze bez ekscesów, ale w nocy pochorowałam się. Najpierw zgaga nie dawała mi spać, a potem spędziłam pół nocy na kibelku z biegunką, wymiotując równocześnie do wanny. Takie mam właśnie atrakcje...
Leżę tak jakoś bez ducha i kontempluję kopniaczki Dzidka, po których wraca zgaga i chęć wyjęcia sobie żołądka własnoręcznie przez gardło.
A za oknem taka piękna jesień...
Jutro około 9.00 KTG w Roztoce, a potem ciąg dalszy zmagań ad. mojego L4... /Na komentowanie tego szkoda mi słów.
Jak poczuję się lepiej, to ogarnę ostatnią listę typów ad. płci Tygryska
Byłam na KTG w Roztoce - skurczy w zapisie brak, ale na badaniu (przez mega miłego lekarza - w rankingu ginów "the best"), okazało się, że po cichu zrobiło mi się rozwarcie na 6 cm. Jestem więc "tykającą bombą" i dlatego wracam do szpitala i tam będę czekać na skurcze, bo rozwarcie może się zrobić pełne bez objawów porodu, bo szyjka jest miękka i skrócona.
No to jadę.
Miało być inaczej, ale trzeba być rozsądnym i mysleć o bezpieczeństwie Tygryska.
Mąż dołączy do mnie na porodówce jak będą skurcze, o ile zdąży... Ale będzie jechał bez stresu przynajmniej, bo ja już będę w szpitalu.
Wychodzę z domu w dobrym nastroju i w dwupaku.
Mam nadzieję tu wrócić ze zdrowym Tygryskiem.
Trzymajcie kciuki / Módlcie się za nas.
Buziaki
Ciąża zakończona 3 listopada 2014
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 listopada 2014, 10:28
Kontynuacja pamiętnika w KidzFriend - zapraszamy
Nie wiem, czy dostajecie powiadomienia o tym, że kontynuuję pamiętnik na tym dziwnym czymś, zwanym /kidzfriend/. Ale jestem tam. Nie wiem jak wrócić tu ;(
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 listopada 2017, 14:37
Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.
Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.
Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.
hmmmmm no to juz blisko.....ale bez czopa mozna jeszcze pochodzic...lepiej juz nie rob porzadkow...
Gosia i Ty tak spokojnie to piszesz. No to trzymam kciuki bo to już zaraz.
no to rodzimy niedlugo! jeju trzymam kciuki!
no to rodzimy niedlugo! jeju trzymam kciuki!
Gosiu mi odszedł w 32-33, a w 37 urodziłam - oczywiście akcja hamowana na siłę, no ale jednak nie świadczy to o tym, że poród tuż tuż... Pomimo wszystko powodzenia i zaciskam kciuki za Ciebie i Tygryska :)
Powodzenia i przetrzymania Gosiu! :)