BellyBestFriend
Dodaj do ulubionych

Pamietniki / Tytuł: Majowe Love :)

Autor: dewa
5 maja 2017, 16:21

37t+3d

Szybkim rzutem na taśmę, jesteśmy po wizycie! Kubuś w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie robił masy, tylko rzeźbę. Rzeźbił swoje maluteńkie, słodkie usteczka. I noseczek. I paluszki. I madrą główkę, tak tak!

I tak wyrzeźbił, że matkokochanojakionjestsłodki! <3 Nasz Chłopczyk waży już ponad 2,5 kilo i chociaż szyjka macicy trzyma mocno a następna wizyta za dwa tygodnie, to jesteśmy już w sumie gotowi. Możemy wieszać firanki, uprawiać dzikie seksy na stole (chociaż może nie na stole, jest drewniany, nie z tytanu!), jeść wiesiołka, pić herbatkę z liści malin i wznosić modły do Świętej Panienki!

Synek nasz ma bardzo ładną główkę, która jeszcze nie kwalifikuje się do kategorii "wielki łeb". Póki co, główka jest przyjazna maminej waginie, czyli piąteczka!

Moje ciśnienie w końcu jest idealne, czyli 120/80. Waga...yyyy...noooo...mogłabym startować w tej samej kategorii wagowej co dwumetrowy Kliczko, ten bokser. Na KTG zapisał się malutki, wypierdkowaty skurczyk, którego nawet nie poczułam. Pod koniec wydruku zapisała się nawet czkawka naszego Bobaska! Ułożony główkowo i nic więcej nie napiszę, bo gdyby zrobić portret dziecka na podstawie ruchów głowicy usg to wyszłoby na to, że nasz Syn jest ośmiornicą :D Główka jest tuż nad spojeniem łonowym, plecki na moim lewym boku, nóżki pod cyckami a twarzyczka...na prawym boku! Wychodzi na to, że główka i twarz to dwa odrębne byty. Ale podobno wszystko w normie :D

Wszystko jest ok, lekarz cudowny, położna wspaniała, ay ay ay, nie mogę się doczekać tych tortur na porodówce! :D

Macie Ciotki, łapcie zdjęcie Kubeuszka naszego! Laik powie, że to tylko kolorowa plama, ale na BBF każda kobieta zobaczy, że to dziecko! Moje Dziecko! Nasza kolorowa plamka! <3 <3


3142jdd.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2017, 16:16

5 komentarzy (pokaż)
9 maja 2017, 18:10

38t+0d

Ale cyrk! Aaaaaaale cyrk! Widzicie? Zaczynam dzisiaj 39 tydzień ciąży. Tak chodzę od rana i robię sobie pod nosem podśmiechujki, no bo kto to widział takie rzeczy :D To wszystko tak poważnie wygląda, że aż nie mogę w to uwierzyć. Przecież w 39 tygodniu ciąży to już się na luzaku rodzi! I dzieci już donoszone i wyglądające jak mali ludzie! I brzuchy już takie wielkie! I myśli niespokojne, czy przypadkiem to ukłucie w prawym jajniku to nie pierwszy skurcz porodowy?! Heuh, a w głowie jak było pstro, tak jest dalej! Zaraz Wam tu popełnię małe podsumowanko, za chwileczkę!

Teraz tylko muszę się w dwóch linijkach pożalić, bo omatkoooooo boli mnie gardło! Wiem, jestem świnią. Część z Was w ciąży złapała więcej infekcji niż przez całe życie i więcej czasu spędziła w wyrku niż Panna Anastasia i jej Grey. Ale ale! Ja wraz z zainstalowaniem Kuby w macicy dostałam w gratisie super odporność i przez całą ciążę nie złapałam nawet kataru! A miesiąc temu spędziłam pół dnia z dziewczynką z ostrym wirusowym zapaleniem oskrzeli, i nic! Aż do dzisiaj. Dzisiaj mam ból gardła, chrząkam, wszystko w mojej paszczy jest takie czerwone i rozpulchnione...ooooomatko, żegnaj okrutny świecie! Wiecej światła... No co ja Wam będę ściemę walić, nie umiem chorować, nie robię tego z godnością. Jestę przeziębionym facetę i kropka! Leżę więc, ciężko oddycham i zastanawiam się, czy zeszło już na płuca i komu zostawię moją kolekcję książek. Zrobiłam już sobie płukankę z soli ( ooooboooooże jak ja nienawidzę płukać gardła!), może będę życ.

Ha! Czegoś o mnie nie wiecie i ja Wam to zdradzę! Boję się (panicznie) dużej wysokości, bardzo głębokiej wody, klaunów, mimów, pająków z dużymi i owłosionymi dupkami oraz przesuwających się 10 cm nad ziemią zakonnic. A tak, to jestem raczej dzielna. Nie obrzydzają mnie kupy i siki, ale mam schizę na punkcie "rzeczy związanych z buzią". Nie rzygam z założenia, nie i koniec. Ale odruch wymiotny mam słuchając albo widząc jak ktoś wymiotuje. Nie lubię śliny i nosi mnie nawet przy myciu zębów. Nie pozwoliłabym zrobić sobie gastroskopii, nigdy. Nienawidzę płukać gardła, bo od razu mam odruch wymiotny, a jak już wiecie, rzyganka wystrzegam się bardziej niż głupich ludzi.

O czym ja to...? Aaaaa! No, ten poprzedni akapit to było tylko takie wtrącenie, a propos poniewierającej mnie właśnie infekcji gardła ;) Wy też się boicie klaunów? Seeerio, durna poszłam dawno temu z chrześnicami do cyrku bo zapomniałam, że cyrk to nie wesołe miasteczko tylko cyrk. Nojapierdole, ale się okupałam w majtki, trauma niesamowita, nie chcę o tym pisać.

Z ciążowych spraw to...no spoko jest! Siedzę w domu i czekam. Nie, torby wciąż nie spakowałam, zrobię to niebawem :D Zaczęłam pić herbatę z liści malin i dzisiaj odebrałam w aptece kapsułki z olejem z wiesiołka. Nie, nie liczę na to, że dzięki temu poród nastąpi szybciej (a tak w ogóle, to czytałam bardzo fajny artykuł na blogu Mataja o "wyganianiu dzieci przed terminem". Wiem, że jest ciężko, ale dla Malucha każdy dzień w brzuchu ma OGROMNE znaczenie, więc sobie poczekam aż Kuba sam podejmie męską decyzję i zechce wyjść). Mam nadzieję, że dzięki herbatce i kapsułkom moja maciorra będzie sprężysta jak piłka plażowa a szyjka macicy zamieni się w tor saneczkowy, którym Kubuś wyskoczy po złoty medal! No, po prostu chciałabym, żeby dzięki tym ustrojstwom poród przebiegał odrobinę sprawniej, żeby się tam lepiej wszystko kurczyło i rozciągało i żebym generalnie nie musiała chodzić za długo do psychoterapeuty po tym porodzie :P

Poza tym, że jest ok, to nie zawsze jest ok, ale umówmy się...jestem w ciąży, moje ciało nie jest już moim ciałem, psychikę rozwalają hormony a mój nastrój zmienia się tak szybko, że nie jestem w stanie określić jak aktualnie się czuję ;) Przestałam już zastanawiać się, czy to co czuję jest normalne, czy nie. Pozwalam tym wszystkim emocjom przepływać przeze mnie a ja stoję obok, piję czerwone połsłodkie winko, kiwam glową i robię "aha aha, interesujace!".

Kubuś jest grzeczny, rusza się dość często ale delikatnie, nie robi matce totalnego rozpierdzielu w brzuchu. Sikam co 7,5 minuty, nie mogę więc zaplanować żadnych dłuższych wypadów. Z jednej strony to fajnie, bo mam jakieś usprawiedliwienie dla siedzenia w domu, zamiast korzystania z pięknej, majowej pogody. Nie, w Niemczech nie pada śnieg :P Gdy byliśmy w sobotę na zakupach, musiałam iść siku 5(!) razy. Wysikałam się przed wyjściem, potem w pierwszym sklepie, dwa razy w OBI (a kupowaliśmy tylko lusterko do łazienki, nic wielkiego, wejść i wyjść) i przed zakupami w Kauflandzie, a potem jeszcze na stacji. Tak. Zakupy trwały w sumie jakieś dwie godziny. Normalnie wypierdzoza z wyczepkozą! Parcie, jakbym nie sikała trzy dni. A na klopie co? Dwie krople. Brawo, po prostu brawo. Ciąża taka cudowna :D

Dobra, pisałam Wam już o swoim sikaniu, rzyganiu i ślinie, o czymś zapomniałam? :P Sorki za takie uzewnętrznianie się. Ale to chyba wina wysokiej temperatury, będzie już z 36,8 :D Nieeeee no, nie jestem taką cipcią! Kobiety są dzielne! Rok temu straciłam siłę do chodzenia dopiero jak termometr wskazał 40,1 stopni ;)

Jutro pełnia księżyca, będą masowe porody, mówię Wam! Na swój chyba jeszcze trochę poczekam. Oby nie do czerwcowej pełni ;) Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu wyprzytulam Kubusia. Już mi się cholernie nudzi! Przy Dziecku będzie przynajmniej co robić. Tak, ciekawa jestem jak szybko będę sobie pluła w brodę za te słowa ;)

W ogóle to skopiowałam sobie cały pamiętnik do worda. Odpicuję go, wydrukuję i schowam do skrzynki z pamiątkami. Oczywiście dopiero wtedy, gdy już urodzę. Opis porodu będzie wisienką na torcie. Niech Syn nasz wie, co tu się działo, a co! :D

Dobra, idę naszprycować się czosnkiem. Uuuuuu, sam seks!


Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2017, 00:12

0 komentarzy (pokaż)
9 maja 2017, 23:33

Nie wiem czy pisałam Wam o tym, jak to przed ostatnią wizytą u gina chciałam ocalić resztki swojej kobiecości? Chyba nie. A chcialam, bardzo. Mając na uwadze to, że to mogła być ostatnia wizyta, chcialam odpicować nieco Grażkę. Wiecie, zrobić dla niej coś więcej, niż wypucować. Z nostalgią wspominam pierwszą wizytę, na którą poleciałam zrobiona jak gwiazdeczka filmów spod znaku czarnej kanapy i zatkanego odpływu (tak Synu, Twoja Mama robiła kiedyś użytek ze swojej waginy! I było zacnie!).

Ale do rzeczy! Chciałam się trochę przyciąć, a że Chłopa nie było ( z resztą mam opory przed wykorzystywaniem go w tym celu) a ja swoje pachwiny ostatnio widziałam jakoś w lutym, to nie mogło nie skończyć się źle. Dzień wcześniej kupiłam plastry z woskiem, a co! I postanowiłam je przykleić, a jak. Na oko. Znaczy się na spód, ale mierząc na oko. No i przykleiłam. Wiecie, że ciążowego brzucha nie mozna przesunąć tak jak sadełka, to jasne. Pacnęłam więc ten plaster, na pachwinę, kawałek udka i kawałek mymłona, wiecie. Podociskałam, naciągnęłam i zerwałam. Ojapierdolę. Bolało trochę, to jasne. Ale pal licho ból! Każdy jeden wyrwany włosek wyszarpał mi kawałek skóry. W ciągu sekundy pojawił się wielki krwiak, koloru dojrzałej śliwki. Tak tak! A wokół krwiaka, skóra była koloru maliny. Na dodatek plaster nie chwycił wszystkich włosków i zostaly załosne kępki.

W rezultacie poszłam do gina ze łzami w oczach, bo chciałam być piękna a wygladałam, jakby mi ktoś Grażkę spałował i zostawił taką obitą, na pastwę losu. Lekarz to cudowny człowiek, nie skomentował, jak zawsze był bardzo taktowny. Ale moja godność...ooooo moja godność to leżała na podłodze łazienki, cicho popiskując.

Wiem wiem, problemy pierwszego świata! Czy ja naprawdę popełniłam wpis o nieudanej depilacji Grażyny? Ano tak. Bo jestem w ciaży, czuję się jak słonik, wyglądam jak dwa słoniki, mieszczę się tylko w hula hop a tym aktem miałam choć odrobinkę poprawić sobie nastrój. No, to poprawiłam. Fchui.

Tak mi się tylko przypomnialo.

Dobranoc! :)

1 komentarz (pokaż)
10 maja 2017, 17:44

38t+1d

Kochany pamiętniczku, już dawno nie miałam tak chujowego dnia.

I nawet nie chciałam o tym dzisiaj pisać, naprawdę. Bo może już za dużo tego jęczenia, przecież cud pod sercem. Bo buczenie i marudzenie, a tu Człowiek się produkuje. I miałam siedzieć cicho jak myszka pod miotłą i czekać na "lepsze czasy", żeby zmontować coś obrzyganego tęczą, ale...taki wał! Nie! Nie ma rzygania tęczą! Nie ma. Jest ból dupy, skowyt duszy i zgaga. A skoro to jest pamiętnik ciążowy, to niech taki będzie. Niech będzie strachem podkuty, opuchlizną potraktowany i taki, jak ciąża - zmienny i nieprzewidywalny.

Fizycznie robi się coraz trudniej. Można znieść opuchnięte ręce i nogi, zgagę, przyrost wagi, ból krocza, swędzenie ciała, ból kręgosłupa, kolan, sikanie co 5 minut, wielki i twardy brzuch. Każda z tych rzeczy jest do przejścia, człowiek się po prostu przyzwyczaja. Ale jeżeli występują w jednym pakiecie i trwają kilka tygodni, to już się robi mniej przyjemne. I przez to robię się marudna, zniechęcona, struta. I nie, nie promienieję szczęściem. Wiem, że bycie w ciąży to mój przywilej, dar, cud, WIEM. Ale nic nie poradzę na to, że za każdym razem jak przechodzę obok lustra, to chce mi się po prostu rzygać. Bo mam łeb jak pibull, wielki, szeroki, paskudny. Jak tyję, to od razu idzie w twarz, teraz poszło i to do przesady. Mam wielki, brzydki łeb. Włosy sterczą w każdą stronę, powieki są spuchnięte, usta dziwne, nos wielkości pięści. Okropnie to wygląda. Świadomość, że Darek musi na mnie patrzeć codziennie, sprawia mi przykrość. Absolutnie nie daje mi tego odczuć, ten mój Ukochany. Pociesza, że jeszcze troszkę, że odzyskam swoje ciało, że mnie kocha, że mam tam w brzuchu naszego Synka, a wszystko co dobre, musi być trudne. WIEM. Ale wciąż wyglądam okropnie. Chcę już odzyskać swoje ciało, chcę nad nim pracować, polubić je. I tak, dla Kuby mogłabym chodzić w ciąży jeszcze kolejne 9 miesięcy, i kolejne, i następne! Nie w tym rzecz. Po prostu...ciężko jest.

Za zdezelowanym ciałem idzie psychika. Albo nie, ona nie idzie. Ona powłóczy nogami, jak skazaniec, jak potępieniec. Noga za nogą, powoli, pac pac pac...Nie będę się powtarzać, pisałam wczoraj o tym, jak zmienne emocje mną targają. Nie jestem w stanie zebrać ich w jedną kupę. Są jak garść piachu, próbuję je łapać, żeby nic się nie wysypało, ale nie da rady.

Rozmawiałam dzisiaj chwilkę z koleżanką. Wczoraj, 5 dni po terminie urodziła córeczkę. Bardzo się bała, bo pierwszy poród kilka lat temu był okropny. Starsza Dziewuszka była bardzo duża, a koleżanka to takie maleństwo, wysokości siedzącego psa. I tego porodu bała się jeszcze bardziej. Okazało się, że Dziewczynka waży tylko 3200, czyli mniej niż się spodziewano, czyli ok. Ale sam poród był jeszcze gorszy. Koleżanka bardzo popękała, do przodu i do tyłu. Darła się tak głośno, jakby zaraz miała rozum stracić. Nic jej nie pomagało i w sumie przez kilka godzin czuła jednostajny, potworny ból, który paraliżował jej ciało. Miodzio. Dzisiaj pisała, że już spoko, chciałaby wyjść bo jej się nudzi, dalej boli ją krzyż i kurcząca się macica, ale ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku, więcej dzieci nie planuje, cześć. Gdy napisałam jej, że "pierdolę, nie rodzę", odpisała że spoko, obok niej jakaś babeczka rodziła pierwszy raz, dziecko 3700 a ona śmiga po oddziale, nic jej nie boli i generalnie miód i malinka!

Wiem, nie powinnam się sugerować porodami innych kobiet, bo mój będzie inny. Wiem, powinnam skupić się na sobie, na Kubusiu, na naszej historii. Wiem, że przede mną miliardy rodziły i ludzkość wciąż istnieje, więc można.

Wiem, ja to wszystko wiem. I czy jest mi z tego powodu lżej, lepiej, czuję się bardziej uspokojona? Nie. Chciałabym już mieć to z głowy, albo chociaż skoczyć na chwilę do przyszłości i zobaczyć jak to będzie wyglądało. Bo niby wszystko wiem, ale tak naprawdę niczego nie jestem pewna i to chyba mnie najbardziej dobija. Moja wyobraźnia. Wrrr.

Kocham Cię Syneczku, czekamy na Ciebie, już możesz się zbierać. Może przynajmniej torbę spakuję ;)

5 komentarzy (pokaż)
12 maja 2017, 17:53

38t+3d

Łomatkokochano, ale wstyd. Zaliczyłam wczoraj taką huśtawkę emocjonalną, że aż mi głupio w lustro spojrzeć. Czuję się jak po imprezie, na której za dużo wypiłam i prawie nic nie pamiętam, ale na bank odwaliłam coś, i to srogo! Siedzę dzisiaj, słucham sobie muzyczki, w duszy śpiewa, wszystko spoczko. Jednorożce biegają po tęczy, słońce tak pięknie świeci, wszystko jasne i cudowne.

Aż się wierzyć nie chce, że wczoraj płakałam Mamie do słuchawki, że mam łeb jak pitbull (wielki i brzydki), że jestem tak brzydka że pewnie Darek mnie zostawi i nawet nie wiem czy powinnam brać go na porodówkę, bo tam dopiero będę paskudna ale przecież tak bardzo się boję że sama sobie nie poradzę buuuu. Poza tym przez pół godziny smęciłam jej, że pewnie już nigdy nie będę szczęśliwa, bo już koniec beztroski i co jeśli Kuba naprawdę będzie wisiał na cycku całą dobę i umrę z wyczerpania. I przez chwilę nawet pomyślałam, że to był błąd z odstawieniem tabletek, bo przecież mogliśmy teraz siedzieć nad rzeką i pić winko, a ja nie miałabym takich obrzydliwych rozstępów na brzuchu. A potem wrócił Darek i przeprosił mnie za to, że mnie zdenerwował a to przecież nie jego wina była, tylko moja i poszłam do łazienki, klapnęłam zadem w wannie i ryczałam, bo mam takie szczęście, takiego wspaniałego Mężczyznę, Rodzinę i Dzidziusia pod sercem i to pewnie za dużo szczęścia i na bank zaraz stanie się coś złego, okaże się że mam raka, Dziecko jest chore a Darkowi coś się stanie - a to wszystko dlatego, że tak marudzę.

Yyyyy...hormony, to małe i ciche skurwysynki, zaprawdę powiadam Wam! ;)

5 komentarzy (pokaż)
16 maja 2017, 12:41

39t+0d

Tak tak, dzisiaj zaczynam 40 tydzień ciąży, and still no baby! Ale spoko, u słoników ciąża trwa 21 miesięcy, więc mam jeszcze duuużo czasu :D Generalnie to nic mi nie jest, wszystko pozamykane na 4 spusty, żadnych objawów zbliżającego się porodu, nic. Albo Kuba jeszcze nie jest gotowy i objawów nie ma, bo nie powinno ich być, albo po prostu nie wiem. A niech siedzi ile tam mu trzeba, ale nie później niż do 4 czerwca, to taki ostateczny termin. Darek ma wtedy urodziny a ja nie wiem co mu kupić, więc żeby nie było przypału, mogę dać mu Dziecko, nie?

Zaczęły się afrykańskie upały, czyli temperatura na zewnątrz przekroczyła 20 stopni. Już latam po domu tylko w gaciach i sportowym staniku, pocę się i marudzę i ojojuję, bo gorąco! Wiecie, ja nie jestem z tych hipokrytów, którzy w lecie wklejają na fejsa obrazki z ziomkiem na desce i chmurką "zimo napierdalaj!" a jak tylko spadnie trochę śniegu i jest -1 to biadolą, że laaaaato wróć, dość tych mrozów. Nie nie nie. Ja przez cały rok biadolę równomiernie. Idealna pogoda? 16 stopni, lekko zachmurzone niebo i delikatny wiaterek. Tak, żeby ubrać długie portki i koszulkę z długim rękawem, koniecznie podwiniętym. I dla mnie może być tak okrągły rok. Tak tak, myślicie sobie pewnie, że powinnam klimat zmienić. Może i zmienię, a jakże! Tylko, że przy ostatnich anomaliach pogodowych, nic nie jest już pewne. Cieszę się bardzo, że nie mam terminu na sierpień, bo gdyby przyszło mi puchnąć tak jak teraz, tylko przy +30, to byłabym padła trupem zemdlona!

Jutro jedziemy na drugie zajęcia z akupunktury, po ostatnich czułam się naprawdę fajnie i mnie tak w nogach nie kręciło! Od dwóch dni znowu źle śpię, znowu nogi szczypio i drętwiejo, więc zajęcia jak znalazł! Niech mi trochę odblokują te moje magiczne cośtam. Zabawne, jak byłam dwa tygodnie temu na akupunkturze i położna zaproponowała jutrzejsze zajęcia, to zrobiłam "pffff, za dwa tygodnie to już mnie będą ze szpitala z Dzidziusiem wypisywać, ale skoro Pani nalega" :P Jutro zapiszę się od razu na następne. I kolejne!

W piątek z kolei wizyta u gina. Muszę koniecznie zapytać o to, kiedy mam zgłosić się do szpitala, po którym terminie. Oczywiście o ile nic się nie będzie działo. Za tydzień mam termin z OM (hahahaaaa, cyrk, jak to brzmi, za tydzień mam termin porodu! :D ) a z USG na 1 czerwca. Czyli co, mam czekać do...powiedzmy 8 czerwca, czy jak? Wczoraj w nocy wpadłam na stronkę internetową "Rodzić po ludzku" i powiem Wam, że polecam całą sobą! Szczególnie jeżeli jesteście już bliżej porodu, niż dalej. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz tam wlazłam. Ale jestem po tej lekturze trochę bardziej spokojna, trochę mniej niecierpliwa i zadowolona. Wierzę, że moje ciało zostało tak zaprojektowane, żeby urodzić. Fakt, bardzo boję się przenoszenia i indukcji porodu. Nie chcę litrów oksytocyny i sztucznych, bardziej bolesnych skurczy. Od tego mam swoją własną oksytocynę, adrenalinę i inne hormony!

Jeżeli mój organizm jest jednak popierdzielony i uzna, że sorry, ale nie, to chyba zastanowię się nad opcją cc. Poród naturalny to poród naturalny. Indukcja i cesarka to ingerowanie w ten naturalny proces. Co za różnica więc, czy będą wywoływać i będę się męczyć czy zrobią cesarkę. Chyba wolałabym to drugie. Najważniejsze jest oczywiście zdrowie Dziecka i moje, a każdy poród to poród. Ale nie dam wlać w siebie oksytocyny, nie. Hell no!

Głęboko wierzę, że jednak nasz Synek sam znajdzie drogę na zewnątrz i w którymś momencie po prostu złapią mnie skurcze, wody odejdą, pomęczę się kilkanaście godzin i tyle!

Na chwilę obecną, Dzieć śpi i ma wywalone na moje plany i marzenia ;)

Ciao Ciotki! :D

0 komentarzy (pokaż)
17 maja 2017, 21:07

39t+1d

Byliśmy dzisiaj w szpitalu, akupunkturzyć się! Chłop musiał w pracy ubiegać się o krótszą zmianę, pędził co sił w płucach i kopytkach do mnie, żebyśmy na 11 zdążyli. Nawet się bidak nie wykąpał i ciężkich buciorów nie zmienił, tylko na roboczo podjechał pod chatę i mnie zgarnął. Wyrzuty sumienia, szaleńcza jazda, okazało się, że zapisałam się na 13. Kurtyna. Ciążowy kalafior zwany mózgiem powoli odmawia współpracy. Nie opłacało się wracać i po godzinie znowu przyjeżdżać, poszliśmy więc na chińskie żarełko i pyszne lody. Dla takich kar warto być masochistą :D Dzisiaj te małe, paskudne igiełki trochę bolały. Moja położna była akurat na dyżurze, więc to ona mnie dźgała. Może przez pogodę, bo wciąż są saharyjskie upały. A ze 28 stopni. Nasze mieszkanie, na poddaszu, zaczyna przypominać piekarnik. Nawet koty już więcej siedzą w wannie i sapią. A to dopiero początek. Ujowo!

Puchnę, bardzo. Paluchy już mam jak parówki, sztywne na dodatek. Dzisiaj zorientowałam się, że stopy też są napuchnięte. Próbowałam wcisnąć je w balerinki, które do tej pory były luźne. Piję herbatę z pokrzywy, ale średnio pomaga. Wydaje mi się, że to właśnie nogi najbardziej w dupsko dostają w tych ostatnich tygodniach. Ważę 105 kilo, więcej niż Darek, olaboga. I te biedne nogi muszą to nosić. Nic dziwnego, że po kilku minutach stania zaczynają mnie szczypać i drętwieją. Jeszcze troszkę.

W książeczce mam wpisane dwa terminy - 23.05 i 01.06. Ten pierwszy jest najmniej prawdopodobny i nawet się nie nastawiam, że do wtorku urodzę. Nie ma szans. No ale moooooże, może do końca miesiąca coś się ruszy? ;) Chciałabym, bo już trochę ciężko. Szczególnie w nocy. Usypiam dopiero jak Darek wyjdzie do pracy, czyli koło 3. Rozwalam się wtedy na łóżku, obkładam poduszkami i odlot! Wiem już, co powinnam była sobie kupić na początku ciąży - tą długą poduszkę, którą można wygiąć w każdą stronę i włożyć między nogi i gdzie tylko sięmchce :D Jeżeli czytają to Mamusie w 1 albo 2 trymestrze, to polecam! Przyda się!

Także tego, nic więcej ciekawego :)

1 komentarz (pokaż)
19 maja 2017, 14:50

39t+3d

Uwaga uwaga, Matka Polka Panikara odpala wpis! Nie, nie urodziłam! Ale miałam wizytę i napiszę, ze po wizycie wszystko ok! Niespodzianka jest taka, że na ktg zapisały się 3 skurczyki, regularne, których nie czułam ale które może przesuną poród z grudnia na listopad! Tętno Kuby na piąteczkę, czyli standardowo, koński galop! Usg też w porządku. Szyjka długa, ale mięciutka i przepuszcza palec i doktor posmyrał Małego po główce :) Przepływy wzorowe, łożysko bez zwapnień, czyli Młody ma jeszcze sporo pola do popisu. Jest już bardzo nisko, lekarz miał prpblemy ze zbadaniem główki, bo spojenie łonowe zasłaniało. Siedzi ten mój Synek, w ciasnocie niesamowitej i bawi się pępowiną :D

Skąd więc panika? Bo dalej waży 2550, czyli tyle co dwa tygodnie temu, a miesiac temu mial 2400. Czyli nie przybrał. Oczywiscie lekarz powiedzial, ze mam się nie denerwowac, bo Mały jest tak ułożony, że pomiar to takie trochę wróżenie z fusów, że równie dobrze Kuba może ważyć 3 kilo albo i więcej. Duży nie będzie, ale nie jakiś super krasnal. Wszystko w normie. Ale wiecie, naczyta się człowiek, że w ostatnim trymestrze dziecko najbardziej rośnie, koleżanki rodzą 3,5 kilowe Maluchy a potem ma człowiek schizy. I jeszcze moja Mama dowaliła, ze ooooo troszkę szkoda, bo normalnie to dzieci ważą 3 albo 3,5. Normalnie, pfffff!!! Wolałaby, żeby Mały ważył 5,2 kg i rozpruł mnie jak Kuba Rozpruwacz swoje panienki w doku? Eeee! Moja wagina ma inne zdanie w tym temacie! Grunt, że pomiar główki i brzuszka spoko, a resztę się wyklepie.

Wymyślam, czy słusznie panikuję? Przecież czuję po brzuchu i ruchach, że jest większy! Może to faktycznie błąd pomiaru i to, że Mały taki w kuleczkę zwinięty? Niech mnie ktoś do pionu postawi :P

Także taaaak, coś tam powolutku się odbywa, mogę rodzić dzisiaj albo i nawet 7 czerwca, super. Cierpliwość zawsze była moją "mocną" stroną, coś czuję że trochę ją przetestuję :P Następna wizyta w środę, czyli dzień po terminie. I jeszcze nie będzie mojego lekarza, tylko jakiś Niemiec. Eeech, średnio mi się to podoba! Mogłabym wcześniej urodzić, serio! Słyszałeś Kuba?! Chyba nie chcesz, żeby jakiś obcy, niemiecki lekarz Ci Matkę obmacywał, co?! No ;)

6 komentarzy (pokaż)
20 maja 2017, 23:37

39t+4d

Już chciałam pisać, że tak mi fajnie, że czuję się lepiej niż kilka dni temu, że jestem radosna i nawet do fizycznych dolegliwości się przyzwyczaiłam i jest całkiem fajnie! Poszliśmy na obiad, na lody, na spacer, na zakupy, słonko świeciło a ja nawet ubrałam kieckę, pomalowałam oko i rzuciłam na usta pomadkę, czerrrrrrwoną! Taką rozpustną, wiecie. Cudownie się dzisiaj czułam :)

No, czułam. Czas przeszły. Bo teraz leżę w wannie pełnej lawendowej piany i...kurwicy zaraz dostanę, sama przez siebie. Nie mogę przestać myśleć o tym cholernym usg ostatnim! Gdyby teraz któraś z Was wlazła w historię google, to dostałabym w łeb za czarnowidztwo! Lekarz mówił, że mam się nie stresować, mówił! A ja już obczaiłam hipotrofię płodu, bo malutki. A może karłowatość? A moje ciśnienie, 150/90? Przy stanie przedrzucawkowym też jest wysokie i jest wtedy opuchnięcie ciała (nogi aż mnie pieką i są czerwone i spuchnięte trochę) i może też właśnie zatrzymanie wzrostu dziecka przy tym być. A mówiła położna, MIERZYĆ CIŚNIENIE W DOMU. Nie mam ciśnieniomierza, ale byłam dzisiaj w aptece, no byłam! Mogłam kupić! Kalafior zamiast mózgu!!! Kupiłam sobie termometr. Teraz to mogę go sobie w doopę wsadzić.

Synek, wychodź już bo oszaleję! Z jednej strony mam wrażenie, że tylko w brzuchu jest bezpieczny. A z drugiej wiem, że tam nie mogę go kontrolować i jest zdany na łożysko, pępowine i inne cuda. Za dużo się rusza, źle - bo może się dusi. Nie rusza się, jeszcze gorzej - bo pewnie już coś się stało. Nojapierdolę, oszaleję. Termin we wtorek, wizyta w środę. A jak się wkurwię, to pojadę zaraz na IP i powiem, żeby mi Dziecko wyciągnęli, JUŻ!

Sprzedam mózg w dobre ręce. Mało używany, z wybujałą wyobraźnią, tendencją do przesady i tworzenia dramatów, uwielbiający skrajne emocje. Sadystyczny. No dobra, oddam go. Dopłacę? Eeech.

7 komentarzy (pokaż)
22 maja 2017, 19:46

39t+6d

Jutro mam termin, ha! :D I co się głupia cieszysz, jakbyś miała faktycznie rodzić zacząć! Zainteresowanych informuję, że moja wadżejdżej zamknięta jest na cztery spusty, Kuba wychodzić nie zamierza. No, chyba że po prostu wali ściemę i zrobi mi niespodziankę na zasadzie tutaj nic nic, żadnego niczego, a tu nagle bach! Jak w holiłudzkich filmach, wody zaleją mi parkiet w kuchni, dostanę skurczy, zacznę przeklinać i sapać jak pies, a po reklamie będzie Dzieć. Nie mam nic przeciwko, o ile nie jest to reklama na Polsacie :P

Za Waszą radą postanowiłam nie wkręcać się jakimiś dziwnymi pomiarami z usg (Rybuuu, dwa zęby, znowu zadziałało!), nadciśnieniem i generalnie całym złem tego świata. Jaki Kubuś jest, taki jest. Jak wyjdzie w wadze piórkowej, to zrobimy mu masę po porodzie. W środę idę na wizytę, a do tego czasu będę po prostu skupiać się na tym, czy się ładnie kręci w brzuszku. Dzisiaj się kręcił epicko. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie przez pępek :D

Wczoraj Luby zlitował się i zabrał mnie na wycieczkę! Pojechaliśmy połazić po uroczym miasteczku, zwiedziliśmy zamek i pojechaliśmy nad jezioro. A potem...a potem poszliśmy na lody. Luuuuudzie, JAKIE TO BYŁY LODY!!! Jadłam i płakałam, doszłam nad nimi kilka razy, cmokałam tak, że ludzie gapili się z zaciekawieniem, a Darek szedł dwa metry przede mną <3 <3 <3 Jestem lodożercą, to nie tajemnica. Wybrednym! Byle gałka waniliowych mnie nie zadowoli! A tam sobie wzięłam cztery gałki, a co. Z bitą śmietaną! A potem jeszcze wróciłam po dwie następne...Taaaaak, zniosę każde wyzwisko, było warto! Mogłabym się z nimi kochać :D Były takie świeże, intensywne. Stracciatella jak chmurka z delikatnymi kawałkami czekolady, waniliowe jakich jeszcze nie jadłam, czekoladowe...bożebożebożebożenko! I kawowe...jak espresso...na tarasie pięciogwiazdkowego hotelu na francuskiej riwierze <3 <3 <3

Noooo...o czym ja to...? Aaaa! No zajebiste były. Do tego stopnia, że na mój poród poczekacie jeszcze przynajmniej tydzień! Bo Darek OBIECAŁ, że jak się nie rozpakuję, to w sobotę pojedziemy. To tylko 50 km. Pffff, dla tych lodów, pojechałabym nawet do Timoru Wschodniego. O, a to foteczki z wycieczki:

24lo27r.jpg

A dzisiaj byłam załatwić kilka spraw na mieście. Ubrałam sukienkę i żadnych rajtków pod nią. Na gołe nogi! Tak! Ledwo zmieściłam stopy w butach, no ale cóż. Nogi nieogolone, ale co tam! Polazłam na pocztę i do banku, do Rossmanna i do apteki po wiesiołka bo się skończył i przy okazji Pani zmierzyła mi ciśnienie (148/87 - ale helou, gorąco, ja po zakupach, czego tu się spodziewać). Poszłam też do pracy, ale nie w odwiedziny (aż tak ich nie lubię) tylko zrobić siku huehuehue. Każdy kto mnie widział wpadał w popłoch podszyty zdziwieniem na zasadzie "Omatko Ty jeszcze nie urodziłaś?! A jak mówiłam, że mam jutro termin, to już w ogóle panika. "Jak ja jeszcze chodzę?!" Przepraszam, coś mnie ominęło? Czy powinnam przemieszczać się na jednorożcu? W mydlanej bańce? Na latającym dywanie? No nie czaję, nie czaję. Przecież nie jestem w terminalnym stadium eboli. Ale czekajcie...słonie są pamiętliwe!

A potem usiadłam sobie i pochłonęłam wieeeelką bułkę z serem, sałatą, wędliną i jajkiem. I banana! I wypiłam pół litra soku. A potem dla zmyłki poszłam do drugiej cukierni, kupiłam bułkę z budyniem i pochłonęłam ją na ławeczce. Wiecie, żeby nie było przypału, że tyle jem. Autobusem wróciłam na chatę i tyle, wróciła księżna z wojaży :D

Booooże, piszę o tym wszystkim, jakby było się czym chwalić, albo jakbym zaraz miała mieć zanik pamięci ;) Ale wiecie, będzie pamiątka!

Trochę posprzątałam, zaraz upiekę ciasto, wróci Darek, pójdziemy spać. Jutro pewnie obudzę się spanikowana, najdzie mnie na refleksje i przemyślenia w stylu "Dokąd my zmierzamy?". Ale to dopiero jutro! Dzisiaj nie panikuję, nie chcę :P

4 komentarze (pokaż)
24 maja 2017, 11:56

40t+0d TERMIN PORODU

Tak tak! Udało się! Dzisiaj. Mam. Termin. Porodu :D

Od wczoraj niewiele się zmieniło, ale jak mogłabym nie naskrobać kilku słów, jak tu taka okazja! Szczerze mówiąc, to 19 września 2016 roku, gdy jechaliśmy na badanie bety, nie wierzyłam, że mogę być w ciąży. A byłam! Jeszcze tego samego dnia Wujek Google podrzucił mi kalkulator terminu porodu. 23 maj. Booooże, to był tak odległy termin! Aż się wierzyć nie chciało, że kiedykolwiek nadejdze. Niespodzianka! Nadszedł szybciej, niż oka mgnienie. Przetrwałam, przeszłam przez trzy trymestry. Ta ciąża nie była jakoś wybitnie i okrutnie trudna, naprawdę. Bywało kiepsko, nawet bardzo, ale czułam się o wiele lepiej, niż większość koleżanek. I dalej się czuję. Nie wiem kiedy urodzę, ale chyba już jestem gotowa. Nie do macierzyństwa! Bez jaj krasnoludki! Ale do przejścia na kolejny level. Samego porodu też boję się jak diabli, ale wiem, że muszę urodzić, nie ma co kombinować jak koń pod górę.

Byłam przekonana, że urodzę przed terminem. Hueueh, intuicja tak srogo zepsuta! Teraz jednak jestem PEWNA na 100%, że urodzę po terminie. Chce się ktoś założyć?! :D

Torba już prawie spakowana, ja już prawie gotowa, Dzień prawie też.

To była piękna podróż. Może ostatnia taka w moim życiu? Będę tęsknić za tym bebzolkiem, za kopniaczkami Małego i za tym, że przez 9 miesięcy nie musiałam się prostować i wciągać brzucha :D

Żadne słowa ani opowieści nie są w stanie oddać emocji, jakie towarzyszą kobietom w ciąży. To trzeba przeżyć, po prostu. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że mnie się udało.

Chciałabym napisać, że uuuuufff, najgorsze za mną! Ale to byłaby największa bujda, jaką mogłabym wymyślić :D Bo wiem, że najtrudniejsza część dopiero przede mną.

Zanim zrobi się sentymentalnie i zacznę albo beczeć, albo sypać heheszkami nie na miejscu napiszę tylko, że było fajnie. Dziękuje tym z Was, które były tu ze mną, trzymały kciuki, pocieszały, stawiały do pionu! Jesteście bezbłędne i niesamowite!

Nie żegnam się, bo do porodu napiszę jeszcze pewnie kilka razy, ale jakieś podsumowanko musiałam zapodać, a jakże!

Termin porodu, huehee, śmiechłam tam bardzo :D

_________________________________________________________________________________________________

rybuuu: Kongratulejszyns! Tu by się Freddy Mercury z "We are the champions" nadał w tle. :D

sosenka80: Rzadko komentowalam ale śledziłam Wasze losy i kibicowalam. Bardzo się cieszę, że udalo sie dotrwać do tp. Czytając wzruszylam się, przypomniala mi się moja ciąża, czas niełatwy ale jakże piękny. I pewnie więcej w moim przypadku się nie powtórzy, Tobie jednak życzę z całego serducha. Kubuś musi mieć kompana do zabaw. :)

natki89: Ale miło czyta się Wasz pamietnik :) Ja jeszcze boję się tak pisać, bo to dopiero początki, ale wierzę, że będzie pięknie. A Wam życzę cudownego, szybkiego i bezbolesnego rozwiązania :)


Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2017, 18:47

0 komentarzy (pokaż)
24 maja 2017, 12:03

40t+1d

Tak mnie wkurzał i gryzł w oczy ten niebieski kolor, że aż musiałam skopiować poprzedni wpis wraz z komentarzami i wkleić jeszcze raz, na fiolecie, jak ustawa przewiduje :D

A dzisiaj byłam na wizycie, była przemiła Pani Doktor i okazuje się, że według jej pomiarów, Kubuś nie waży 2,5 tylko ok...3,3! Kurtyna! :D Także te usg wszystkie, to sobie można...! Zarówno położna jak i doktorzyca stwierdziły, że po obwodzie i wielkości brzucha, nie ma szans żeby Kubus był takim Okruszkiem :D Wszystkie inne parametry w jak najlepszym porządku, oprócz mojego ciśnienia, które skoczyło do 160/90. Aaaaale, to stresik! Grunt, że rozkurczowe w normie!

Szyjka łabędzia, wysoko, długa i zamknięta. Łożysko i przepływy ok, ale Malutki już prawie nie ma miejsca ;) Na KTG skurczy...zero. Nic. Kolejna wizyta we wtorek, czyli 30 maja. Bardziej prawdopodobnym terminem porodu jest 01.06 i od tego dnia mam około tygodnia na przenoszenie. Także tego, w sobote jedziemy na lody!!! :D

Syneczku Ty nasz, Kluseczko Ty, aaay miłość tak bardzo <3 <3 <3


Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2017, 11:57

5 komentarzy (pokaż)
25 maja 2017, 21:59

40t+2d

Ooooo tak, dzisiaj był piękny dzień, żeby rodzić! Z tego tytułu pojechaliśmy nad Ren! Pełno rodzin z dzieciakami, chlapiącymi się w wodzie. Pełno studentów raczących się alko, pełno par, singli z książkami i psów latających za piłkami. Obok nas byli rodzice z dwójką szkrabów. Młodszy, na oko 15 miesięczny za cholerę nie chciał wyjść z wody xD Pampers mokry i brudny od piasku, nogi i ręce czerwone, ale ostro śmigał się pluskać! W końcu Mama go zgarnęła pod ręcznik i do wózka, omatkooooo, ale była czarna rozpacz :D Podoba mi się taki luz w wychowywaniu. Żadne tam chuchanie i dmuchanie. Brudne dzieci to szczęśliwe dzieci :D A ja wciąż w dwupaku. Mama wróży mi poród jutro. Taaaaaak. Good luck Mummy!

35lvihu.jpg

8 komentarzy (pokaż)
28 maja 2017, 12:26

40t+5d

Nope! Wciąż w dwupaku Cioteczki! Sorry, ale jest za gorąco, nie będę rodzić w takim klimacie ;) Wróżono mi poród w Dzień Mamy, hueh, Moi Drodzy! Czy chce ktoś obstawić Dzień Dziecka? :D

Skłaniam się ku porodowi 4 czerwca. Nie mam pojęcia co kupić Darkowi na urodziny, same przyznacie, że Dziecko to porządny podarunek, nie?

Co do temperatury...naprawdę można umrzeć. I robię to od dwóch dni. Wczoraj, nie dość że miałam okrutnego WKURWA (standardowo, bo tak) to jeszcze ten ukrop. Od 11 do 15 leżałam na golasa, w całkowicie zaciemnionym pokoju, przykryta mokrym ręcznikiem. Nie reagowałam nawet wtedy, gdy Chłop mył podłogę w sposób, którego nie toleruję, czyli w poprzek paneli. Desperacja, c'nie?

Pojechaliśmy kupić sobie dwa wiatraki i teraz leżymy plackiem i się wietrzymy. Znaczy się ja się wietrzę. Darek wypił wczoraj kilka łyków zimnej wody i właśnie raczy się jakimś Theraflu, bo daje sobie głowę obciąć, że w tej wodzie były wirusy grypy!!! Bidak mój.

Koty potraktowałam zimną wodą w wannie. Durne parchy nie zajarzyły, że to dla ich dobra i tak się darły, że jak jutro zapuka Jugendamt, to się nie zdziwię.

Co do Kubusia w brzuchu i ciąży. No siedzi bidak, czuję że nie ma już miejsca, ale skoro siedzi, to znaczy że jeszcze chyba daje radę. Nie mam żadnych objawów, albo mam, ale baaaardzo delikatne. Mam wrażenie, że mój organizm powolutku się przygotowuje, niech tak będzie. Od wczoraj mam sporadyczne ćmienie brzuszka, jak na miesiączkę. Dzisiaj obudził mnie nawet taki tępy ból, ale nic poza tym. Także noooo, czekamy ;)

Dzięki za wszystkie kciukasy i ciepłe myśli! Ja też co jakiś czas wchodzę na swój pamiętnik z nadzieją, że już urodziłam :P

4 komentarze (pokaż)
29 maja 2017, 02:24

29.05.2017 - godz. 02.10

No dobra...wykrakałyście...jesteśmy w szpitalu. Od 17 mam regularne skurcze, obecnie co 2-3 minuty. Po KTG lekarz zasugerował, żebym została na oddziale. No to zostałam huehuehue. Lekarz świetny, położna też. Darek obok. Kazali mi się zdrzemnąć...nooo, już biegnę! Jak, skoro co kilka minut zaczynam pod nosem kurwiątkami rzucać? Jak skurczyczek przechodzi, to biegajo jednorożce i spoczko. Także tak. Trzymajcie te kciuki Ciotki! :)

20 komentarzy (pokaż)
30 maja 2017, 18:27

Kochane! Napiszę tylko, że od wczoraj, od godziny 13.04 Kuba Pierwszy Tego Imienia, Dziedzic, Pierdzioszek, Nasz Idealny Syn, jest z nami! Wypchany, wytarmoszony, wyciśnięty...ale opis i wisienkę zostawię na osobny wpis :D

Jest magia, moc, dupa urwana!!! :D

Buzi Ciotki! :*

2cwsjk9.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 4 czerwca 2017, 14:01

16 komentarzy (pokaż)
1 czerwca 2017, 22:44

4 dzień Nowego Życia! Ha! Nie, to jeszcze nie czas na relację z porodówki, bo do tego potrzebuję laptopa i czegoś porządnego do picia. Kopru włoskiego, nie wiem już sama! ;) Poród to bylo takie magiczne pierdolnięcie z grubej rury, że sama nie wierzę, że temat został ogarnięty a ja żyję. Dzięki Ci Matko Naturo, sprytnie to wymyśliłaś! A, i dzięki Ci Panie Anestezjologu! W prawdzie musiałeś mnie rąbać dwa razy a i tak znieczulenie skupiło się na prawej stronie, aaaaale, to się wyklepie!

Dziewczyny, dzięki za kciuki i wszystkie pozytywne wibracje! Bardzo sobie cenię Wasze ciepłe słowa i gratulacje! I obiecuję, źe jak tylko wyjdziemy ze szpitala (tak, wciąż tu jesteśmy :( ) i się odrobinkę ogarnę, to Was doczytam, dopatrzę i dopieszczę, a co!

Mieliśmy dzisiaj wychodzić, ale Kubuś stwierdził, że ma ochotę na odrobinę luksusu i zafundował nam solarium i dodatkowy pobyt w szpitalu. Żółtaczka to nic strasznego, ale jak się czeka na wypis bardziej niż Reksio na szyneczkę, a dostaję się przykaz powrotu na salę, to cos w człowieku pęka. We mnie pękł worek z emocjami, i jak jebłam (pardąsik) szlochem w dyżurce pielęgniarek, to przestałam wyć dopiero po godzinie. Chciałam się utopić pod prysznicem, ale nie miałam z kim Kubusia zostawic, więc spasowałam.

Także taaaak. Dzisiaj tylko kilka słów do Dziedzica!

Dzień Dziecka. Pierwszy.

Kochany Syneczku, Promyczku Ty mój, Okruszku! Właśnie leci 81 godzina jak jesteś z nami. Tak, Matka policzyła, chociaż musiała nieźle mózgiem humanistycznym (!) poruszyć! Także wiesz, szacunek dla Mamy. Mija więc ta 81 godzina, leżysz obok, w małym statku kosmicznym świecącym niebieskim, intensywnym światłem. Zażywasz fototerapii, żółtaczka Ci się rozszalała i zamiast dzisiaj wyjść do domu, musimy wciąż tu siedzieć. Wybacz te poranne i popołudniowe łzy, a raczej histerię w którą wpadłam jak dowiedziałam się, że zostajemy, a Ty na dodatek zostałeś potraktowany igłą przez tego bucowatego pediatrę. Chcialam się rzucić na niego, jak lwica, zeżreć i wypluć. Serio, chciałam. Ja ryczałam, a Ty ssałeś mój palec i patrzyłeś na mnie tak, jakbyś chciał mnie pocieszyć i pokazać, że dajesz radę. Tak, Ty mnie. A to ja powinnam być silna.

Synku, jesteś najcudowniejszą Istotą na tej planecie. Ooooo tak, hormony reaktywacja, znowu płaczę. Jesteś taki...idealny. Oczka, nosek, usteczka jak narysowane. Chude rączki i nóżki, malutki brzuszek i ta dupinka...omatkokochano, jaką Ty masz chudą dupinkę! Jesteś kopią swojego Taty, kopią miłości, którą do niego czuję. Myślałam, że już bardziej się nie da. Bo wiesz, ja bez tego Twojego Taty to żyć nie mogę. A on zobacz, w ciepłą i wrześniową noc zrobił mi (dosłownie!) taką idealną kopię zapasową siebie, że hej!

I teraz leżysz tu, ja nie śpię, bo...nie mogę. Bo tęsknię za Tobą, chociaż jesteś blisko. I tęsknię za Tatą, który smętnie wypełnia teraz nasze wielkie łóżko i mówi, że dom jeszcze nigdy nie był taki pusty. Powinnam spać, bo od niedzielnego poranka spędziłam na spaniu jakieś 10 godzin. A trochę się przeszło, wiesz? ;) Mówią, żebym korzystała z tego, ze jesteś pod lampami i się zdrzemnęła. A co jeśli spadnie Ci opaska z oczka? A jak Ci się uleje? Kto to zauważy, kto Ci pomoże? Pewnie, ze ja. Śpij Żabko Kochana! Śpij, ja czuwam.

A z okazji pierwszego Dnia Dziecka, życzę Ci, żebyś był zdrowy, szczęśliwy i ubrudzony, bezpieczny i najedzony, wycałowany i wypieściuchany na wszystkie strony (to akurat masz jak w banku huehuehue :D ). Jesteś naszym Skarbem, największym. Idealnym. Kochamy Cię jak stąd do tamtąd! Oboje! I zrobimy wszystko, żeby było Ci dobrze! <3

5 komentarzy (pokaż)
2 czerwca 2017, 22:04

Meldujemy się z domu! Od jutra wracam na dobry, stary tor! Taki plan :D

21cw315.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 2 czerwca 2017, 21:58

5 komentarzy (pokaż)
4 czerwca 2017, 14:17

Ciąża zakończona 29 maja 2017

Dobra, nadszedł chyba ten moment, w którym powinnam odkurzyć swoje szare komórki i przypomnnieć sobie, jak to było z tym porodem. Czekaj czekaj...serio, wszystko tak szybko umyka! Przeglądałam swój ciążowy pamiętnik i sama jestem zaskoczona, że takie rzeczy miały miejsce. Ale pamiątka z ciąży pierwsza klasa! I proszę, oto wisienka na torcie! Mam nadzieję, że sprosta Waszym oczekiwaniom, bo presja jest niesamowita :P Przede wszystkim jednak, opis ten ma być dla mnie, dla Kuby, dla naszej Rodziny. Bo takie rzeczy trzeba pamiętać. Było w końcu zacnie, się wie! Postanowiłam sobie w środku, w Ewie, że łatwiej będzie mi zrobić ten opis na zasadzie bloków tematycznych, hueeeh, tak sobie wymyśliłam. A jak wyjdzie, zobaczymy. Uwaga, będzie dlugo! Enjoy!

PRZEDPORODZIE: nie zliczę już ile razy molestowałam Wujka Google hasłami w stylu "zwiastuny porodu", "kiedy rozpoznać że to już?" albo "czy jest szansa, że przegapię skurcze i urodzę na środku supermarketu albo wycieczki rowerowej?". Bo mialy być skurcze przepowiadające, odpadające czopy śluzowe, opadający brzuch, bleleble. Dupa cycki, pardąsik! Do niedzieli, 28 maja nie miałam żadnych skurczy, nie potrzebowałam wkładek bo na spodzie była susza stulecia a brzuch? Nooo, brzuch opadł w niedzielę po obiedzie. Miodnie, nie? :D Niedziela w ogóle miała być kolejnym dniem spędzonym na opierdzielaniu się i chodzeniu na golasa, bo upał. Torba szpitalna leżała tam, gdzie rrzuciłam ją kilkanaście dni wcześniej. Oczywiście spakowana tylko do połowy, po cholerę więcej ;) Noc minęła przyjemnie, ok 11 obudził mnie ból brzucha, ot taki jak na okres. Taki, jakiego ostatnio doświadczy!am w 8 tygodniu ciąży. Zabolało, puściło, tyle. Potem było śniadanie, obiad, a mnie czasem coś zaćmiło. To było wręcz przyjemne, bo coś się w końcu działo. Bimbałam sobie w łóżku aż tu ok 17 zaczął spinać mi się Bębolek. Spinać, nie boleć. Spinac, regularnie. Ot co 2-5 minut. Na lajcie odpaliłam apkę "Pora na bobasa", odmierzyłam kilka tych spinek a aplikacja mówi, że to może być już. Wiecie, ebłam śmiechem pod nosem, że taaaaak, spoko, już się zrywam. Poszłam pod prysznic, ale nie przeszło. Wróciłam do łóżka i pytam Darosława co on na to. Chłop miał na 3 do pracy iść, więc wolałam wiedzieć na czym stoję. Pamiętam jak jedna położna powiedziała nam, że do szpitala mamy jechać wtedy, gdy skurcze będą przynajmniej 2-3 na 10 minut i na tyle bolesne, że jak Darek mnie zapyta czy boli, to nawet nie będę w stanie rzucić mu sarkastycznego heheszka. No i tu był problem, bo mnie nie bolało mocno. Mnie, panikary nieodpornej na ból. Było tylko regularnie. No i trochę ćmiło mnie w plecach, na dole. I ten brzuch, który opadł w ciągu kilku godzin o kilka centymetrów. Napisałam więc smsa do mojej położnej i walnęłam telefon w kąt. Ok 20 dostałam odpowiedź i dobrze, że leżałam, bo bym wywaliła orła. Napisała, że regularne wystarczą. Czas zbierać się do szpitala. Powodzenia...! Nooooo i się zaczęło panikowanie. Zadzwoniłam do domu i ryk, stałam na środku kuchni i dalej ryk. No bo jak to, DZISIAJ?! Jaki poród, o co chodzi, przecież kotom kuwetę trzeba zmienić! Powtarzałam co minutę, że dobra dobra, to pojedźmy, zrobią KTG i wracamy, nie ma innej opcji! Hell no! Boooooże, ale ja byłam spanikowana. Darek w tym czasie zrobił kanapki i herbatkę do termosu. Wyciągnął torbę i zapytał czego brakuje, powiedziałam, że mojej równowagi psychicznej. KTG i wracamy!!! To nie ten czas. Darek zniósł rzeczy do samochodu, a ja nawet nie zdążyłam rzucić tęsknym wzrokiem na mieszkanie, które nigdy już miało nie być takie samo. KTG i wracamy! Ehe ehe...;)

PRZYJĘCIE DO SZPITALA: o 23 byliśmy na miejscu. Ciemno, cicho, spokojnie, pachniało kwiatami. Skurcze były już bardziej wyraźne, co kilka minut. Zapukałam grzecznie na porodówkę, że "Dobry wieczór, ja jeszcze nie rodzę, ale położna zasugerowała przyjechać, bo brzuch się spina". Wszystko spoczko, położyłam się pod ktg, tętno Bąbelka szybkie, zapisały się trzy drobniutkie skurczyki. Przyszedł lekarz, taki z brytyjskim akcentem. Zapytał skąd jestem i wyraził zdziwienie, jak powiedziałam że z Polski. Zdziwnienie, bo mówię dobrze po angielsku. Odparowałam, że taaaaak, mamy też samochody i smartfony. Koleś w typie dr House'a, pysznie się dogadywaliśmy! :D Okazało się, że moja szyjka ma niecałe pół centymetra i rozwarcie na centymetr. Zapytałam czy w związku z tym mogę iść na chatę, koty nakarmić, to stwierdził że on bardzo chętnie mnie wypuści, bo od 40 lat nie miał tak gadatliwej pacjentki, ale jego zdaniem wrócę tu o 4, więc decyzja należy do mnie. Upewniłam się, czy nie grozi mi pobyt na oddziale w wymiarze kilku dni. Stwierdził, że Bóg mu świadkiem, tak długo ze mną nie wytrzyma i zrobi wszystko, żebym wyszła jak najszybcie. Rzucił jeszcze do Darka, że bardzo mu współczuje kłótni ze mną i czy ja kiedykowliek jestem cicho. Darek powiedział, że ja tak reaguje na stres, gadam. Wyraził ubolewanie, puścił do mnie oczko i tyle go widziałam, zostałam przyjęta na oddział, do porodu.

PORÓD: zaczął się około północy. Darka wygoniłam na górę, do pokoju, żeby się przespał. Już był zmęczony, ale wiedziałam, że będzie mi potrzebny. On chrapał a ja poszłam pod prysznic. Siedziałam tam z pół godziny, oblewałam się wodą i wcale nie dochodziło do mnie, że to może być już. Skurcze przychodziły falami. Na fali więc, głęboko oddychałam nucąc w głowie "okurwaokurwaokurwa". Skurcz odchodził i było cudownie, ot rzyganie tęczunią. Na skurczu znowu urwy i ujki. Po prysznicu powiedziałam Darkowi, żeby sobie spał a ja idę na porodówkę, moze mają dla mnie coś fajnego. Położna, super przecudowna Dzieczyna, dała mi piłkę do skakania, zbadała szyjkę i powiedziała, ze rozwarcie na 1,5 cm, szyjki brak a ona swobodnie smyra Dzidziusia po głowie. Po 15 minutach skakania na piłce stwierdziłam, że pierdzielę takie klimaty, idę po Darka #niemakurwaspania!. Przyszedł i poszłam pod prysznic. Darek lał mi brzuch i co się dało, podawał wodę i przede wszystkim na każdym skurczu przypominał o głębokim oddychaniu! Serio, oddychanie do podstawa. Już przed porodem powiedziałam mu, że ma za mnie oddychać i przypominać mi o dotlenieniu Kubusia. W chwili skurczu ciało zamiera, chce się wstrzymać oddech, przeczekać go. Nie wolno! Nununu! Głębokie i długie oddechy, polecam! :D Do 6 rano tak sobie krążyłam między prysznicem a łóżkiem i było już cholernie ciężko na skurczach. O 6 zmieniła się warta, przyszła wysuszona, koścista położna, z mocno zaciśniętymi włosami. Średnia w obyciu, formalistka, często kazała się przekręcać z boku na bok i działała raczej mechanicznie. Wydawała się znudzona. Na dzień dobry zrobiła mi lewatywkę, spoczko. Odpaliłam co trzeba i zeszło ze mnie napięcie, że na start zafunduję Młodemu kakę na głowę ;) Około 8 rano, gdy skurcze były już ekhm #japierdolęnigdywięcej dość intensywne, w trakcie przekręcania się z boku na bok, poczułam pękający między nogami balonik z ciepłą wodą. Wiecie, fatalnie wspominam to przekręcanie się na boki. Wymagało to ogromnej ilości energii a ja miałam jej coraz mniej. Wody odeszły, a ja na skurczu dostałam okropnych mdłości i...tak tak, przyszło to, czego tak bardzo się obawiałam, zaczęłam spawać jak po imprezie u Wujka Zenona, na której przeżarłam się sałatką jarzynową. Spawałam i płakałam. I spawałam. I płakałam. Wszędzie, na Darka też. Na ponurą położną też, hueheueh! Aaaa, co ważne! Jak tylko odeszły mi wody, od razu zapytałam Darka, jaki mają kolor. Ten na lajcie mówi, że...zielony. Coooooooo?!?! I mówię mu, że to źle, to bardzo źle! Dziecko smółkę oddało, bardzo źle! Wtedy miałam już skurcze co dwie minuty, bolało okrutnie. Przed 9 darłam się, że już dość, że stop, że #epiduralkurwaaaaaa!!! Zaczęło się przynoszenie papierów i pora na lekturę. Ja tu zdycham, a położna przynosi kilka kserówek z obrazkami i tekstem po niemiecku i mówi, ze mam sobie poczytac i podpisać. Myślalam, ze ją zagryzę. Powiedziałam, ze ani mi się kurwa śni teraz czytać o budowie kręgosłupa, skoro ja nie wiem jak się nazywam. O 9 przylazł anestezjolog, nabazgrałam podpis i zacząl znieczulać. Heh, to było zabawne. Powiedział, ze muszę położyć się na boczku, zwinąć w kuleczkę i tak leżeć. Na boczku. W kuleczkę. Na skurczach. No kurwa, wysiadam. Rąbał mi po kręgosłupie knykciami, bolało i było nieprzyjemne. Potem wbił kaniulę a do niej wmontował rureczkę, w cholerę nieprzyjemne!!! Niestety, źle się wbił, musiał próbować jeszcze raz. Ledwo to pamiętam, bylam zamroczona, zrozpaczona i tak obojętna, że hej. Tylko na skurczach wstępował we mnie duch walki i darłam ryja tak, że gołębie na pobliskim rynku wzbijały się w powietrze, niosąc moje kurwy w świat. Lekarz zmierzył mi rozwarcie, magiczne 3-4 cm. Fantakurwastycznie. Tyle godzin i taki rezultat?! Brawo ja! Zapodali więc znieczulenie i jednocześnie podali oksytocynę. Duuuużo oksytocyny. Znieczulenie zadziałało, szczególnie z prawej strony...tak tak, z lewej bardzo średnio. Dodatkowo okazało się, że mam 38,4 temperatury. I te wody. Przyznam, że z tego czasu pamietam niewiele. Zamroczenie, duży ruch wokół, a potem spokój, bo inna Pani rodziła i zostalam sama na placu boju. Jak tylko ruszylo znieczulenie i podpieli oksy, spodziewałam się kilku godzin zanim zaczną się parte. Wysłałam więc Darka do domu, żeby...nakarmił koty. Taaaaaak, kazałam na jechać i rzucić Parchom kilka chrupek. I miał się przebrać. Nie chciał, ale musiał. Jeeeezu, do tej pory zastanawiam się, czemu będąc w takim stanie, myślałam o kotach :P Mamy 20 minut do szpitala, miał pojechać i wrócić. Wyszedł, a po pół godzinie przyszła Pani Doktor i mówi, że rozwarcie 9 cm :O Szok!!! Ale jak to?! Tak szybko?! Telefon da Darka: Kochanie rozwarcie 9 cm, zaraz mogę rodzić. Łomatko, zaczął krzyczeć, że jeszcze nieeeee, że on właśnie wyjeżdża! Powiem Wam, że wtedy się wystraszyłam. Skurcze mną miotały a ja się bałam. Byłam baaardzo zmęczona i wiedziałam, że bez niego nie dam rady. Po chwili przyszła lekarka, zbadała mnie i powiedziała, że pełne rozwarcie, możemy rodzić Pani Ewo...zrobiło mi się ciemno przed oczami.

PARTE: Darek wbiegł do sali minutę później. Oboziuboziuboziu, jeszcze nigdy tak nie cieszyłam się na jego widok. Przygotowali łóżko do porodu, a ja zapytałam jak długo będą trwały te parte. Pani Doktor powiedziała, że średnio od 20 do 40 minut, trudno powiedzieć. Jasna cholera, bardzo bałam się tego pierwszego skurczu, ale czułam takie parcie na tyłek, że hej! Całego porodu może nie pamiętam, ale "ktg i wracamy!!!", "jedź nakarmić koty!!!" i "zaraz pęknie mi dupa!!!" powtarzane hurtowo, pamiętam doskonale :D Noooo ok, nadszedł czas, pojawił się skurcz, próbuję przeć i co? No gówno, pardąsik. Blokada. Mówię lekarce, że nieeee, nie będe parła, bo zrobię dwójeczkę. Ona na to, że spoko, to właśnie takie uczucie. To mówię, że naprawdę wolałabym nie, bo kupa. Ona dalej brnie, że spoko, nic się nie dzieje, proszę się nie krępować. Noooo dobra, dwa razy nie musiała powtarzać, tym bardziej, że z wieloma rzeczami można walczyć, ale na pewno nie z partymi huehuehueh. No i poszło! Kolejna pozycja na liście porodowych obrzydliwości :D I tak, potwierdzam, w takich chwilach dumę i poczucie estetyki można sobie zwinąć w rulonik i wsadzić głeboko w anusa. Nie da się rodzic z klasą, zaprawdę powiadam Wam! O 10 zaczęłam. Pierwszy party przyniósł...ulgę? I to nie przez dwójeczkę, hueh. Darek stał za mną i trzymał mi głowę. Głęboki oddech, i pchanie. Trzy razy na każdym skurczu. Pchanie całą sobą, ze wszystkich sił. To było takie...pierwotne? Oczyszczające. I mniej bolesne w porównaniu do wcześniejszych skurczy. Po pół godzinie parcia okazało się, że tętno Maluszka jest wysokie a on schodzi powoli. Na każdym skurczu lekarka gmerała mi pod maską, i rozciągała Grażkę, która ze smutem waliła drina pod ścianą, zamiast brylować na parkiecie. Kolejne pół godziny przyniosło niewiele poprawy. Zmieniłam pozycję na kolankowo łokciową i próbowalam kolejne pół godziny. Byłam wyczerpana. 1,5 godziny partych...maraton. Zawołano kolejnego lekarza, okazało się, że Kuba jest źle wstawiony w kanał, ale kolejne pół godziny próbowalam. To była wieczność. Po dwóch godzinach byłam już tak zmęczona, że ledwo kontaktowałam. Lekarze uznali, że trzeba Małemu pomóc. Tak tak, zaczęli go wyciskać. Lekarka i lekarz kładli mi się na brzuch, Darek pchał tak, że był cały mokry. Słyszałam tylko, że świetnie mi idzie, ale muszę mocniej, dłużej. Po pół godzinie wszyscy byli mokrzy jak szczury. Wybełkotalam, że może cesarka? Lekarz spojrzał poważnie i mówi, że już za późno na cesarkę, MUSI GO PANI WYPCHNĄĆ i mamy coraz mniej czasu. Padło słowo vacum, krew ze mnie odpłynęła. Liczyło się tylko Dziecko, byłam przerażona. I nie wiem skąd w takiej chwili odnalazły się kolejne pokłady siły. Czułam Małego, był już tak nisko, że mogłam go dotknąć. Lekarz powiedział, że daje mi jeszcze kilka skurczy i weźmie próżnociąg. Hell no! Na kolejnym skurczu mnie nacięli. Trochę szczypało. Jeszcze dwa parte i poczu!am jak główka wychodzi. Na kolejnym Kubuś był na świecie. Nie płakał. Ja nie miałam siły podnieść glowy, ale słyszałam szloch Darka. Położna przecięła pępowinę, nie wiem czemu nie zrobił tego Darek. Zabrali go szybciutko do badania, nie od razu na brzuch. Pytałam cały czas, dlaczego on nie płacze?! I nagle zaskoczył...Boooże...to był najpiękniejszy dźwięk na świecie. Ciche kwilenie, jakby ktoś próbował uruchomić stary, zardzewiały rower. Muzyka anielska. Ppoczułam ogromny wyrzut hormonów i przede wszystkim CIEKAWOŚĆ tego, jak wygląda Kuba, Położyli mi go na brzuch i aaaaach, no poezja. On był śliczny. Idealny. Nie mogłam w to uwierzyć. Jak mały elf. Darek ryczał, ja ryczałam, a Kubuś przyssał się do cycka i rozwalił nasz system na pierdylion kawałków :D Łożysko urodziłam po 40 minutach chyba, trochę to trwało, ale nie bolało. Założyli mi 10 szwów, ale też nie bolało. Poprosiłam o jeden dodatkowy, hueh :P Lekarz puścił oczko i powiedział, że po takim trudnym porodzie, spodziewał się raczej prośby o całkowite zaszycie :D Po godzinie zabrali Małego do mycia. Nie chcielismy go kąpać ale był caly w smółce, więc tak średnio higienicznie ;) Zapakowali nas na wózek inwalidzki, bo nawet nie miałam siły chodzić. I potem na salę. I tyle. Kurtyna, po porodzie :D

Dzisiaj, tydzień od dnia, w którym się zaczęło, po mojej ciąży nie ma śladu. Nie ma brzuszka do głaskania, widzę znowu swoje stopy i pachwiny, nic nie drętwieje i nie boli. Nie leci ze mnie jak z wiadra, wystarczą zwykłe podpaski. Siadam, chodzę, szwów praktycznie nie czuję. Nie ma ciąży, jest za to najcudowniejszy Chłopczyk pod słońcem. I coś czuję w kościach, ze nasza przygoda właśnie się zaczyna :)

Kuba, 29.05.2017, godz.13.04, 3030 gram, 56 cm, 10 pkt Apgar.


15eelnm.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 4 czerwca 2017, 14:10

4 komentarze (pokaż)
24 października 2017, 01:20

Kontynuacja pamiętnika w KidzFriend - zapraszamy

0 komentarzy (pokaż)
UTWÓRZ KONTO

Twoje dane są u nas bezpieczne. Nigdy nie udostępnimy nikomu Twojego adresu e-mail ani bez Twojego pozwolenia nie będziemy wysyłać do Ciebie wiadomości. My również nie lubimy spamu!

Twój adres e-mail: 
OK Anuluj
Dziękujemy za dołączenie do BellyBestFriend!

Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.

Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.

OK (15)