BellyBestFriend
Dodaj do ulubionych

Pamietniki / Tytuł: Majowe Love :)

Autor: dewa
27 marca 2017, 20:34

31t+6d

Już prawie 33 tydzień zaczynamy. Jeszcze 7 i bum. Tak, wiem, powtarzam się. Ale trudno się nie powtarzać, jak się nosi w środku mały dynamit z nastawionym zegarkiem, no. Wiecie, naszła mnie dzisiaj sympatyczna myśl, że tak bardzo jak nie wyobrażam sobie porodu i małego dziecka, MOJEGO małego dziecka...to już chyba chciałabym, żeby było po. Z bardzo prostej przyczyny...nie chcę przenosić. Nie chcę rodzić w 42 tygodniu, po przyjęciu hektolitrów oksytocyny. Nie chcę indukowanego porodu, dziecka z główką wielkości małego arbuza, porodu trwającego 3 dni. Wiem, chcieć to sobie mogę. Ale jeżeli mogłabym mieć małe życzenie (a legenda głosi, że przyszła Mamusia ma prawo mieć przynajmniej trzy życzenia), to chciałabym urodzić w 38 tygodniu i żeby Dzieć miał 3 kg, o. I żeby był zdrowy, oczywiście! I żeby poród był w miarę krótki, żebym nie pękła i nie wymagała szycia, żebym nie musiała błagać o zabicie mnie, żeby Mleczarnia ruszyła wartkim strumieniem, ale bez bolesnych nawałów pokarmu! I żeby Dzieć dał mi spać. I żebym w pół roku schudła 30 kg (rozstępy mogą zostać, no dobra!). Przy okazji absurdalnych życzeń, proszę również o wieczne zdrowie, wygraną w totka, ciałko jak u bosskiej nastolatki i pokój na Bliskim Wschodzie :D

Poza tym, piszę z Polski, nie z Niemców. Wooooooohoooo! Przyjechaliśmy w sobotę, po resztę rzeczy dla Dziedzica. Zamówiłam ochraniacz na łóżeczko, przewijak, poduszkę do karmienia, resztę pieluszek, wkładki laktacyjne, prześcieradełka jakieś i ceratki przeciwsikowe. Poza tym wózek, fotelik i inne bujaczki! I jeszcze ubranka, tonę ubranek. Mojej Mamy koleżanka podrzuciła "trochę ciuszków" po Wnuczku. Po przebraniu okazało się, że mam drugą wyprawkę, w większości lepszej jakości niż moja, wyprana i wyprasowana, w komodzie leżąca. 120 litrowy wór bodziaczków, pajacyków, koszulek, spodenek, sweterków, bluz, bluzeczek i innych kombinezoników. Wszystko w idealnym stanie, wyprane, zadbane. Po oglądnięciu wszystkiego i wybraniu tego, co mi się podoba, w nocy śniły mi się ubranka. Koleżanka wyniosła wór dla siebie i córeczki młodszej od naszego Kubusia o 3 tygodnie! I został jeszcze jeden wór, też 120 litrowy. Co tu dużo pisać, to była ubraniowa ekstaza. Doszłam chyba ze trzy razy nad tym worem. Hueh, wulgarnie to zabrzmiało :D Wiecie, takie podjaranie ubrankami, to tylko ciężarówki mogą mieć :D Jutro wracamy, czeka mnie ponowne pranie, prasowanie i generalnie reorganizacja komody Młodego. Tak, mam zaciesz, ogromny! Chociaż już czuję ból kręgosłupa na myśl o żelazku!

I w ogóle to właśnie sobie uzmysłowiłam, że już NIGDY nie będę w tym domu jako dziecko. Mój pokój już nie będzie pokojem panienki. Już zawsze będę tu jako Mama, z Dzieckiem. Wiecie, to cudownie, prawda? To czemu mi tak...dziwnie? Mam nadzieję, że jak już Kuba będzie z nami, to te wszystkie moje "dziwne stany i dziwne myśli" gdzieś się ulotnią. Bo teraz to naprawdę nie wiem kim jestem. Głupio, nie? Jestem Inkubatorem Swoich Marzeń, to na pewno! I tylko czasem, jak prąd wysiada, ja się czuję z dupy. Z dupy, bo stoję przed jedną, wielką niewiadomą. Jestem znakiem zapytania. Ale smuty walę, wieeeem. Gdybym miała takie przemyślenia rok temu, to powiedziałabym sobie głośno "pij, nie pierdol". A potem pobiegłabym radośnie w kierunku butelki z winem i pierdolić bym skończyła. Kurtyna.


Wiadomość wyedytowana przez autora 27 marca 2017, 22:08

0 komentarzy (pokaż)
29 marca 2017, 14:06

32t+1d

Dzisiejszy dzień rozpoczął się tak, że dziękuję bardzo, postoję. Synu, jeżeli wciąż nie rozumiesz dlaczego nie dostajesz kieszonkowego i masz szlaban na wszystko...opowiem Ci dlaczego.

Wczoraj wróciliśmy z Polski, 9 godzin jazdy z kilkoma przerwami "na siku". Po wyjściu z samochodu mój zadek nadawał się tylko do reanimacji, ale przecież nie było chętnych do resuscytacji hue hue, nie ma się co dziwić! Miałam sił akurat na tyle, żeby wziąć szybki prysznic, umyć ząbki i paść trupem zemdlona. Mały pokręcił się wieczorem troszkę i poszliśmy spać. Przed 7 obudziłam się "na siku" a tak naprawdę, to wstałam około 9. Darek już robił kawkę, ja jeszcze przekręcałam się na drugi boczek. Młodzież w Brzuchu spała. Przekręciłam się na plecy, reakcji żadnej. I tu muszę napisać, że ruchy ruchami, ale w 33 tygodniu prawidłowo przebiegającej ciąży, Dziedzic ma już swoje okresy aktywności a Mamusia mniej więcej wie, kiedy Dzieć się będzie wiercił. Nasz robi to rano i wieczorem, jak leżę plackiem i kołami do góry. Dzisiaj, Brzuch milczał. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatnio Go czułam i stwierdziłam, że było to wczoraj wieczorem, dziwne. Dooooobra, stwierdziłam że jak wypiję kawkę, Chłopak się ogarnie. Pomyłka. Zjadłam śniadanie, a tu dalej cisza. Na bunt nastolatka trochę za wcześnie, więc WTF? Po pół godzinie (tak wiem, to malutko! Ale dla Matki Polki Panikary czekającej na ruchy Dziecka to wieczność!) wciąż cisza. Przekładanie się z boku na bok, głaskanie, delikatne uciskanie, mocniejsze przesuwanie brzucha, okład z kota, NIC. Najgorsze było to, że poza tym że nie czułam ruchów Dziecka, NAPRAWDĘ nie czułam Dziecka, rozumiecie? Zadzwoniłam do Mamy i poryczałam się pierwszy raz. Położna zasugerowała wycieczkę do lekarza. Lekarz zaprosił do siebie. No to się zebraliśmy. Pominę to, że stałam zasmarkana na środku pokoju i pytałam Darka, jak mam ubrać skarpetki.

Powiecie, że jestem walnięta? Zgadzam się z Wami. Ale nikomu nie życzę być w mojej głowie kilka godzin temu. Pierwszy link, który wyskoczył na Googlach po wpisaniu "brak ruchów w 33 tygodniu ciąży" ? Kobieta pisała, że jeszcze wczoraj wieczorem jej Dziecko wesoło brykało a dzisiaj już nie żyło, bo serduszko przestało bić. Kurwa mać. Nie chciałam znać szczegółów. Zebraliśmy dupska i do lekarza. Darek był opanowany, dzięki niemu nie oszalałam. Po wizycie okazało się, że on szalał w środku i miał tak cieplutko, że hej.

U lekarza, położna kazała nasikać do kubeczka i zabrała się za mierzenie mojego ciśnienia. Po minucie stwierdziła, że chyba nie ma sensu, skoro jestem zdenerwowana. Miałam 170/90 i rosło. Położyłam się pod KTG a w głowie tylko jedno...jeżeli nie usłyszę bicia serca, umrę, po prostu. W głowie pińcet czarnych myśli. Widziałam siebie, siedzącą w pokoiku Małego, z ubrankami w rękach i obłędem w oczach. Widziałam zapłakanego Darka. Widziałam moją Mamę łkającą przy telefonie. Cholera jasna, w głowie mi się nie mieściło, że można nie czuć Dziecka, które waży prawie 1,5 kg! :/ Te sekundy, gdy położna podpinała mi KTG, jej spojrzenie i słowa "Jeżeli nie usłyszymy bicia serduszka, proszę się nie denerwawać, wtedy poproszę lekarza" zostaną ze mną na zawsze :/ Zapięła jeden pas i przycisnęła do brzucha drugi, szukając miejsca gdzie jest Młody. Cisza. Jeździła po brzuchu, szukała, cisza. W jej spojrzeniu widziałam czarną dziurę, serio. Zjechała na dół i słychać cichutkie "puk puk puk", patrzę na nią i mówię, że to moje. Ona na to, że nieeeee, moje jest znacznie wyżej. W tej samej sekundzie Kuba kopnął mnie soczyście. Zasłoniłam twarz rękami i ryczałam i smarkałam i ryczałam i smarkałam. Serduszko pięknie biło, Darek zrobił się czerwony i głęboko odetchnął, położna głaskała mnie i mówiła że już wszystko dobrze, że ok. Cyrk, mówię Wam!

Nooooo, to okazuje się że Młodzież wywaliła się dupką do świata i poszła w kimę. Po KTG miałam normalną wizytę, widziałam Dziecko swoje niesforne w 3D. Waży 1447 gram, czyli drobniutki jest, ale jest cały i zdrowy i tylko to się liczy! Nosek ma po Mamusi, czyli murzyński kartofel od połowy jednego policzka aż do połowy drugiego! Taka sytuacja! Wszystko spoczko. Teraz już leży trochę inaczej, czasem kopnie, ale generalnie odpoczywa. Ja próbuję zająć się czymś sensownym, ale co chwilę myślę o tym, że jeszcze go nie ma, a ja już wysiadam. Wiecie co było najgorsze? Bezsilność i niewiedza.

Synu, jeszcze jeden taki numer i będziemy inaczej rozmawiać, serio. Masz meldować się codziennie, co kilkanaście minut, jedno smyrnięcie wystarczy. I jak chcesz iść spać na pół dnia, to dobrze Ci radzę, nie idź. Możesz mnie walić po wątrobie i po żebrach, traktuj mój pęcherz moczowy jak poduszkę, spoczko! Możesz nawet tańczyć zumbę. Ale rób coś!

Jaki z tego wszystkiego morał? Lepiej iść do lekarza raz za dużo niż raz za mało. Wujek Google w sytuacjach stresowych nie jest najlepszym przyjacielem. I najważniejsza sprawa! Możecie zjeść wszystkie swoje paznokcie, a Wasze Dziecko i tak ma to w zadku. Po Rodzicach ;)

12 komentarzy (pokaż)
31 marca 2017, 19:29

32t+3d

Dzisiaj będzie o pewnym drastycznym zderzeniu. Drastycznym, dramatycznym, niespodziewanym, dołującym, krzywdzącym i przede wszystkim, niesprawiedliwym! Dzisiaj krótko o zderzeniu oczekiwań z rzeczywistością. Serio, bo tak to nawet Titanic nie walnął w górę lodową, jak nasze plany walą w łeb.

Ciąża sama w sobie zawsze zaczyna się tak samo. Jest on, jest ona, jest tiririri i nagle bam, ciążunia. Inną historią jest to, co poprzedza ten prosty, ale jakże cholernie skomplikowany proces. I tutaj, już tutaj Proszę Państwa zaczyna się dziać coś, co się nazywa Niesprawiedliwością. Ponieważ część kobiet zachodzi w ciążę ot tak, przy pierwszym lub drugim podejściu i wychodzi im to tak naturalnie, jakby robiły to od urodzenia. A część zmuszona jest do opracowania strategii, wielkiego planu, w którym owulacja jest najczęściej pojawiającym się słowem, jest mierzenie temperatury, badania, lekarstwa i wielki ból i cierpienie przy każdej miesiączce. I to jest straszne i niesprawiedliwe. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, nawet nie próbuję tego zrozumieć. Podobnie jak tego, że patolowa Mamuśka zachodzi w ciążę dwa razy w roku, od samego spojrzenia na jej Grażynę, na dodatek przy nie do końca stojącym Wacławie swojego pijanego chłopa, a para mogąca dać Dziecku pierdylion razy więcej miłości, szczęścia, wsparcia i perspektyw, tłucze się od kliniki do kliniki i przez lata nie może doczekać się dwóch kresek na teście. Kresek, które nie zawsze kończą się po 9 miesiącach, różowym Bobasem w ramionach. Aż chce się powiedzieć…aidźpanwpizdu!

Dobra, ale przejdźmy do tego pozytywnego testu i do tego, co po nim! Każda z nas wyobraża sobie ciążę trochę inaczej, ale wszystkie te wyobrażenia mają wspólny mianownik – szczęście ze stanu, w którym się znajdujemy. Otoczenie zasypuje nas obrazami, dźwiękami, sugestiami. Z każdej strony mrugają do nas wesoło zadbane, szczęśliwe i zgrabne kobietki z idealnymi brzuszkami. Chodzą stadami, lub z partnerem i rozmawiają o różowej przyszłości. Pływają na basenie w idealnie dobranym stroju kąpielowym albo skaczą w rytm muzyki na siłowni, nawet się nie pocąc! Są pełne gracji, subtelności i wręcz wypełnia je światło. Pracują do końca 8 miesiąca, a potem szef odprowadza je do drzwi, daje kwiatki, puszcza oczko, głaska po brzuszku i mówi, że widzimy się niedługo! Kobiety te codziennie zdrowo się odżywiają, piją świeżo wyciskane soczki, owoce i warzywa jedzą pięć razy dziennie, poza tym dużo białka, wapnia, żelaza – wszystko z bio produktów! Anemia? Jaka anemia! W ciągu dnia ogarniają dom tak, że Perfekcyjna Pani Domu mogłaby się schować, razem ze swoją białą rękawiczką. Do tego przytulanki z partnerem, przynajmniej dwa razy dziennie! Nie powinien się przecież Mężczyzna czuć odrzucony! Rano subtelne mizianie, wieczorem dzikie seksy na stole, no przecież! Ważne jest również dbanie o siebie i swoją kobiecość. Przez całą ciążunię obowiązuje bezwzględny nakaz depilacji wszystkich części ciała, z wyjątkiem włosów na głowie – o te dba fryzjer. Poza tym, włosy są puszyste, dobrze się układają, nie wypadają. Wizyta w salonie to czysta formalność, ale przecież można sobie raz na trzy tygodnie poplotkować z fryzjerem, i kawusię robi dobrą! Poza depilacją, należy wklepywać w siebie kremy, oliwki i balsamy. W każdą część ciała inny! Rozstępy czają się za rogiem, a przecież to nie do pomyślenia, żeby wyglądać jak zebra, no heeeeloou! O pełnym makijażu nie wspomnę, to logiczne. I delikatny pachniuk na szyję. Rano zapach wiosennych kwiatów, wieczorem nieco cięższy, bardziej zmysłowy – niech te seksy na stole będą bardziej gorące. Poza byciem idealną partnerką i kochanką, panią domu i pracownikiem miesiąca, dbamy jeszcze o swój własny rozwój. Chodzimy na dodatkowe kursy, uczymy się szydełkować, nadrabiamy zaległości książkowe, chodzimy do kina i teatru, na weekendy śmigamy po europejskich stolicach. Lekarz pozwala latać, bo ciąża przebiega bez żadnych komplikacji, korzystamy więc z okazji na ostatnie wypady tylko we dwoje. Wyprawka dla Dziecka jest gotowa już w drugim trymestrze, w trzecim można więc się trochę ponudzić. Mam tu na myśli spotkania ze znajomymi, maratony po galeriach handlowych, wycieczki i spacery. Kiedy wyciskać z życia ostatnie krople wolności jak nie w 37 tygodniu ciąży?! A potem jest poród. Dość szybki, bo trwający tylko sześć godzin. Bez znieczulenie, przecież nasze babki tego nie miały i dawały radę! Cesarka? A cóż to za głupia fanaberia! Dobrze wychowane Dziecko już od życia płodowego wie, że ma być ułożone główkowo, nie owijać się pępowiną i wyjść z brzucha między 38 a 42 tygodniem. Samodzielnie! Bez oksytocyny, kleszczy, rozcinania maminej waginy i innych brzydkich rzeczy! Dziecko jest zdrowe, waży 3300, 56 cm długości, nosek po Babci Halince a usteczka po stryjku! Laktacja pojawia się od razu po porodzie i trwa przynajmniej rok. Bez laktatorów, nawałów pokarmu i pękających brodawek. Połóg mija szybciutko, Dziecko śpi 16 godzin na dobę. Generalnie te 1,5 roku od zobaczenia dwóch kreseczek, to jedno wielkie RZYGANIE TĘCZĄ wooooooohooooooo!!!! <3

A teraz nasza rzeczywistość. I podam tu przykład w wersji mniej hardkorowej, czyli takiej, w której spodziewamy się pierwszego Dziecka i możemy sobie nieco pofolgować. Na pierwszych trzynastu testach ciążowych druga kreska JEST, ale słaba. Lecisz robić betę i sprawdzasz w internetach wyniki. Potem powtarzasz, przyrost Twojej bety to tylko 104%. Niby w normie, ale co jeśli to ciąża biochemiczna?! Przecież sąsiadka kiedyś taką miała! Poza tym, kłuje Cię prawy jajnik, a na wkładce zobaczyłaś kropelkę brązowego czegoś, to pewnie początek poronienia, matkokochano! Lecisz na IP, niemiła lekarka każe Ci siadać na fotel, mówi że wszystko ok i puszcza serduszko Dziecka. Ryczysz jak głupia ale już po wyjściu ze szpitala czujesz, że coś jest nie tak – przestał Cię boleć jajnik. Pierwszy trymestr mija dość szybko. Nie wiesz dokładnie ile, bo w kiblu nie ma zegarka, a właśnie tam spędzasz większość czasu. Już w 7 tygodniu dowiadujesz się, że nikt nigdy nie rozumiał Cię tak dobrze, jak porcelanka. Tulisz się do niej, nawet po powąchaniu wody mineralnej. Nie możesz patrzeć na jedzenie, czuć go ani słuchać jak pracuje lodówka. Chudniesz jakieś 4 kg ale pocieszają Cię, że w drugim trymestrze będzie lepiej. Na wizyty chodzisz z tłukącym się w piersi sercem. Robisz badania prenatalne a wyniki wpisujesz w Google zaraz po powrocie. Wszystko w normie, ale pewnie internet kłamie a Ty jesteś ponurą statystyką. Na kolejnej wizycie zarzucasz lekarza pytaniami. Poza tym, przezierność karkowa Twojego Dziecka jest wyższa o 2mm od przezierności Dziecka koleżanki z forum. Zamykasz się w kiblu i ryczysz, jak poradzisz sobie z wychowaniem Dziecka z Zespołem Downa?! W drugim trymestrze nie miota już Tobą po kiblu jak szatan, ale pojawiła się rwa kulszowa. Chodzisz i zaciągasz nogą jak Paloma. Poza tym ból pleców, zgaga i opuchnięte kostki. A przecież w drugim trymestrze miało być ok! Seksu nie uprawiałaś od kilku tygodni. Chłop niby rozumie, ale Ty czujesz pismo nosem, że jest rozczarowany Twoją postawą. I już nawet nie chodzi o to, że masz mdłości, libido leży i kwiczy a Ty masz głupie wrażenie, że jak za daleko wejdzie, to Dziecko dostanie Wackiem po głowie. Wiesz, że to niemożliwe, ale jednak się boisz. Zaczynasz czuć ruchy Dziecka. Oooooo, to takie słodkie. Mała Rybka pływająca w brzuszku, motylek muskający skrzydełkiem Twoje wnętrzności! Zapominasz o wszystkich dolegliwościach! Przez kilka dni rozkoszujesz się tymi ruchami. Od 10 tygodnia ciąży jesteś na L4, dużo leżysz, oglądasz powtórki na TVNie i próbujesz przeczytać chociaż pierwszą stronę książki, ale usypiasz po dwóch linijkach. Poza tym, męczą Cię zaparcia, masz wrażenie że Twój brzuch zaraz eksploduje. Normalnie to wypiłabyś mocną, czarną kawusię, zapaliła fajkę i po kłopocie! A tu zonk, nie wolno. Trzeci trymestr wita Cię anemią i cukrzycą ciążową. Niby jesz tak jak trzeba (kebab też jest dobry, szczególnie jak nie masz siły gotować!), bierzesz suplementy, a morfologia leży i kwiczy. Włosy wypadają i się łamią. Słodkie kopniaczki zamieniają się w tortury, gdy chcesz spać a Dziecko wsadza Ci nogę pod żebra i słowo dajesz, czujesz jego paluchy w szyjce macicy! Poza tym wali główką w pęcherz moczowy i musisz robić siku co pół godziny. Musisz! Za oknem przecudowna pogoda, a Ty nie masz nawet siły i ochoty wstać z łóżka. Wyprawka w ciemnym lesie, ale niby kiedy masz prać i prasować, skoro większość czasu spędzasz w pozycji horyzontalnej?! Chłop burczy, jego MAMUSIA nie miała takich problemów w ciąży, pracowała do ostatniego dnia a Tatuś miał codziennie ciepły obiad na stole. Wyglądasz okropnie, jesteś spuchnięta i obolała. Już dawno przestałaś się golić. Po ostatniej depilacji Grażyny trwającej ponad godzinę dostałaś takiej zadyszki, że Chłop zastanawiał się czy karetki nie wzywać. Wszystko Cię boli, nawet jak leżysz. W nocy nie możesz spać, bo Twoje nogi mrowieją i masz skurcze. Patrząc na siebie w lustrze płaczesz, bo to nie Ty! Wiesz, że Chłop na pewno znalazł sobie kogoś na boku, bo kto wytrzymałby z taką Buką, jak Ty. Sapiesz jak lokomotywa przy każdej czynności fizycznej, nawet przy podrapaniu się po tyłku. Przytyłaś już 15 kg i gdzie nie spojrzysz, tam Twój brzuch. Twoje piersi, niegdyś zgrabne i sterczące, wyglądają jak dwa wypełnione wodą balony. Są długie, brodawki mają średnicę kubka do kawy i wszędzie widzisz żyłki. No i bolą, a jakże! Wciąż masz zaparcia, plecy bolą nawet bez ruszania się, jesteś niestabilna emocjonalnie. Czekasz na poród a jednocześnie boisz się jak cholera. Dwa razy dziennie chcesz cofnąć czas bo wiesz, że sobie nie poradzisz. Zastanawiasz się, po co Ci było to wszystko! Jak masz się opiekować dzieckiem, skoro mentalnie sama nim jesteś. Szukasz wyjścia awaryjnego, ale wiesz, że takiego nie ma. Oczywiście potem masz wyrzuty sumienia i płaczesz, bo jesteś beznadziejna. Przychodzi termin porodu, Ty już nie możesz NIC robić bo tylko leżysz i sapiesz, a Dzieciak dalej w brzuchu. Jedziesz na IP, przez dwa dni ładują w Ciebie litry oksytocyny. Szyjka rozwiera się z zawrotną prędkością dwóch centymetrów na dobę. Nie masz sił, chcesz żeby Cię dobili, błagasz i prosisz o znieczulenie ale anestezjolog obraca właśnie pielęgniarkę w dyżurce i jest niedostępny. Na trzecią dobę coś się zaczyna dziać, Dziecko nagle postanawia się wydostać. Jedną nogą jesteś już na drugim świecie ale to właśnie teraz zaczyna się najlepsze i każą Ci przeć. Po dwóch godzinach bóli partych wychodzi Dziecię. Przy okazji z jednej strony Cię nacinają a z drugiej pękasz. Szycia nie pamiętasz, ale w karcie jest napisane, że masz 38 szwów. Cycki jak balony, a Dziecko nie chce i nie umie ssać. Chcesz umrzeć po raz osiemdziesiąty drugi. Po kilku dniach wychodzicie ale Ty wciąż nie możesz siadać. Chłop wraca do pracy, Dziecko płacze 18 godzin na dobę, Ty nie spałaś od dwóch dni, żałujesz WSZYSTKIEGO i beczysz razem z Dzieckiem…

Yyyyyy….dobra, czekajcie, tu już pojechałam po całości. Opis porodu jest wyssany z mojego mózgu i chyba niepotrzebnie Wam go przekazuję. To moje obawy, moje prywatne. Ufam, że nie będzie tak źle :P

To najdłuższy wpis, jaki popełniłam do tej pory. Nie wiem, czy ktoś go przeczyta, ale po prostu przelałam na klawiaturę swoje luźne myśli. Zainspirowały mnie wspaniałe osoby, które cierpią srodze gdzieś obok. Zarówno tu, na BellyBestFriend jak i w moim realnym otoczeniu. Na forum Majówek, w którym z dumą i radością siedzę, aż huczy od podobnych przemyśleń! Te dwa podejścia są oczywiście ekstremalnie skrajne i większość z nas jest gdzieś po środku. Jestem jednak przekonana, że każda Kobieta znajdzie w tych opisach coś, co dotyczy także jej. Bo chociaż każda ciąża jest inna, wszystkie mają wiele wspólnego. Chciałabym jeszcze dodać, że wszystkie te zachowania, emocje, sytuacje są ok, są normalne, mają miejsce. I chociaż wielu rzeczy się nie spodziewamy , inaczej je sobie wyobrażamy i ich nie chcemy, to są to sytuacje przejściowe. Ciąża się skończy, zaczną się inne problemy, inne dylematy. I nie dajmy sobie wmówić, że ciąża to różowy czas, bo tak nie jest. „Produkujemy” drugiego człowieka, to MUSI być trudne. Gdyby było łatwe, nie byłoby niczego warte.
Ze wzruszeniem będziemy wspominać opuchnięte kostki, pińcet kilo nadwagi i pozacinane Grażynki. Najważniejsze dopiero przed nami <3

I najważniejsze...ukłony dla WSZYSTKICH Kobiet, przyszłych i obecnych Mam. Ukłony, bo wykonujecie, wykonujeMY, kawał dobrej roboty! Skromność na bok :)


Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia 2017, 18:25

8 komentarzy (pokaż)
3 kwietnia 2017, 20:01

32t+6d

Za kilka godzin zacznę 34 tydzień ciąży, nierealne, cnie? Ostatnie dwa tygodnie są takie…bezpłciowe, żeby nie napisać po prostu, że z dupy są. Spodziewałam się, że im bliżej porodu, tym wszystko będzie BARDZIEJ. A nie jest. Kulam się tak, jak się kulałam. Brzuszek wcale nie rozlewa się na boki, szczególnie rano. Z tego to się cieszę, wiadomo że im większy brzuch, tym ciężej. Po ostatniej akcji z „nieczuciem Dziedzica” wszystko się unormowało, Młodzież rozpycha się w regularnych odstępach czasu. Tak jak prosiłam! Grzeczny Chłopiec. Pogoda bardzo wiosenna, szczególnie wieczorami. Do południa było bardzo mgliście i już myślałam, że będę mogła bez wyrzutów sumienia zostać w łóżku, ale po południu się rozjaśniło i trzeba było ruszyć zadek i zrobić coś konstruktywnego. Zrobiłam obiad, wstawiłam pranie, napisałam kilka pisemek, blebleble. O czy ja tu w ogóle smuty walę. To ma być pamiętnik ciążowy, a nie! Aaaaale! Ale o czym tu pisać? Pokoik Małego praktycznie gotowy, ubranka poprane, poprasowane, poukładane w szufladach. Generalne sprzątanie mieszkania popełnię bliżej połowy maja, bo mam nadzieję, że do tego czasu koty zrzucą swoje futra ostatecznie! Matkojedyno, wszędzie kłaki. W zlewie, w wannie, w kawie, w lodówce. W tamtym roku mieliśmy tylko jedną Parchę a już w kwietniu Darek groził, że Kocica pójdzie w cholerę, jak jeszcze raz wyciągnie ze swojej kanapki rudy kłak! W tym roku dwie Parchy na stanie i już widzę kolosalną różnicę. Jak jeszcze Kociambry zaczną się gonić po całej chałupie i wyrywać sobie kłaki z zadków, to już w ogóle nic, tylko gorzko zapłakać.

Ale poza tym, to te Kociełły są ostatnio jedyną moją rozrywką. Zdziadziałam Proszę Państwa, zdziadziałam. I tu nawet nie chodzi o dolegliwości ciążowe, bo nie są one jakoś bardzo dokuczliwe. Chyba. Wiem wiem, sapię zamiast oddychać, wstaję z łóżka na raty, z samochodu trzeba mnie wypchnąć. Poza tym wciąż jestem niezdarna i bardziej senna. I chyba dzisiaj miałam przez chwilę zgagę. Brzucheł czasem się stawia, czasem twardnieje, ot takie drobnostki. Z psychiką chyba gorzej, bo czuję się jak zawieszona w czasoprzestrzeni. Do 31 tygodnia odliczałam każdy dzień, teraz jakoś mi to wszystko…zwisa? Eeeeee, chora głowa.

A może to tylko taka cisza przed burzą? Chwilowe rozładowanie akumulatorków? Może niedługo wstąpi we mnie jakaś super energia, będę rzygać tęczą i odliczać minuty do porodu? Może. Póki co, brakuje mi rozrywki, ale to z własnej głupoty. Podejrzewam, że wystarczyłoby wyjść na spacer albo przejechać się kawałek rowerem. Lekarz nie zabronił, siłę mam, mogę. Ale nie, bo po co? U mnie przecież prawdziwa parada atrakcji!

- dzisiaj Chłop podciął mi maszynką włosy, a tak z 5cm. Potem chciałam sobie wyrównać (eheehee) kłaki z przodu, przykucnęłam przed lustrem, straciłam równowagę i walnęłam dupskiem o podłogę. Huk był, dziwię się że nie wpadliśmy do sąsiada.

- Kotka nasza nauczyła się spłukiwać wodę w kibelku. Szkoda, że akurat wtedy jak miałam dłuższe posiedzenie. Sekunda nieuwagi i dupa mokra, dosłownie. Fuuu. 10 minut się pucowałam.

- Kocur nauczył się otwierać kosz na śmieci, przy okazji rozdzierając worek. Poza tym notorycznie kradnie mi gumki do włosów i wrzuca je albo do swojej miski z wodą albo do kibla, urocze.

- internety może podłączą nam 12 kwietnia, w końcu, po miesiącu czekania! Już mnie powoli krew zalewa bez normalnego dostępu do wirtualnego świata. I chrzanić tego fejsbunia, ostatnio w ogóle mnie nie nawilża! Ale nawet forum ładuje się pińcet minut.

I to tyle, szaleństwo nie?! Jest 19.45, Chłop o 17 wrócił z pracy a kolejną zmianę zaczyna o 00.05. Tak, pięć minutek po północy, czyli musi wstać o 23.30. Wczoraj wyłączył mu się telefon i budzik nie zadzwonił, zaspał więc 2 godziny. Cały dzień chodził podkurzony i w sumie pół godziny temu się położył. I coś mi się wydaje, że zrobię mu kanapki i walnę się obok niego, zanim wkurzę się bez powodu jeszcze bardziej. Bleeeeeeeh, co za dzień. Jutro rano jadę do pracy, może trochę się rozruszam. Bo jak nie, to obgryzę komuś nosa! Albo na kimś usiądę. Dajcie mi tylko powód.

1 komentarz (pokaż)
6 kwietnia 2017, 12:22

33t+2d

Wieści z frontu: Młody zamiast dowalić Matce na ostatniej prostej, zrobił się grzeczny, rusza się często ale dość delikatnie. No dobra, wczoraj zasadził mi kopa pod żebra tak niespodziewanie i intensywnie, że aż z krzykiem podskoczyłam. Ojciec Mojego Dziecka podskoczył razem ze mną, ale jak powiedziałam że to tylko Kuba, to zacząć się śmiać. Tak, śmiać. Nie uśmiechać z czułością. On chichotał, bo rozbawiło go to, że Dzieć podniósł na mnie nogę i pewnie będzie łobuz. Czekaj no Tatusiu, czeeeeekaj. Poza tym naprawdę czuję się „coraz mniej w ciąży”. Brzuch nie doskwiera tak bardzo. Fakt, wieczorami jest duży, ale ma się doświadczenie w posiadaniu dużego brzucha huehueh. Może nie zmieniam pozycji z leżącej na siedzącą w oka mgnieniu, ale daję radę! Nie mam skurczy, brzuch już nie twardnieje praktycznie w ogóle. Jem jak jadłam i piję jak piłam. To będzie już z 11-12 kg na plusie. Poszło praktycznie tylko w brzuch i twarz, o tak. Moja druga broda przeżywa właśnie swoją drugą młodość. Mleczarnia zamiast rosnąć, rozwijać się, przygotowywać na wielkie otwarcie wygląda tak, jakby zastanawiała się nad zwinięciem biznesu, rzuceniem wszystkiego w cholerę i wyjazdem w Bieszczady. Wygląda marnie. Nogi jeszcze czasem dokuczają w nocy, ale jest lepiej niż było! Zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem jakiś podstęp. Bo przecież z każdym tygodniem, powinnam mieć coraz więcej powodów do narzekania! Bo ciężko, bo spuchnięte kostki, brak tlenu, bóle kręgosłupa, czopy jakieś i inne przyjemności. A tu wyciszenie. Znając moje szczęście, to po prostu teraz niby tiririri spoczko, a jak przyjdzie Ten Dzień, to będę błagać Pana Jezuska, żeby w trybie pilnym zesłał na mnie utratę przytomności. Na chwilę obecną to oczywiście się cieszę, że wszystko jest spoczko i jestem bardzo wdzięczna, że nie leżę plackiem na podłodze, cichutko popłakując. Martwi mnie trochę niska waga Kuby, ale jakby wziąć pod uwagę późniejszą owulację i termin z pierwszego USG później o 10 dni od tego z OM, to jest ok. Wiem, że lekarze kierują się terminem z OM (ten wypada na 23 maja). Ja dla spokojnej głowy biorę pod uwagę ten z USG, czyli jak w mordę strzelił, 1 czerwca! Dzień Dziecka, ha! Ekonomicznie, jeden prezent i z głowy! A teraz jeszcze zerkam na podpowiedzi Wujka Google i wychodzi na to, że tego dnia są też imieniny Jakuba. Nie nachapiesz się Synu prezentów, oooo nie! Oczywiście o ile postanowisz przywitać się z nami właśnie tego dnia :D Tyle na Dzieciowym froncie!

Popełniliśmy kilka kroków w celu ustalenia szpitala, w którym mam rodzić. Propozycje są trzy: Kolonia (szpital polecany przez naszego Ginekologa, czyli +100 do zaufania), Bruhl (szpital w którym pracuje nasza Położna, można byłoby więc liczyć na pomoc nawet przy wypełnianiu dokumentów) i Duren (szpital o dobrych opiniach, z przyległym oddziałem neonatologicznym, w razie W). Do wszystkich tych szpitali dojazd zajmuje nam około pół godziny, więc spoczko! W Bruhl byliśmy dwa dni temu, do Duren podjechaliśmy wczoraj, ale okazało się że nie ma spotkania informacyjnego a Kolonii jeszcze nie sprawdziliśmy. I nie wiem czy sprawdzimy, bo chyba już się zdecydowałam na Bruhl. Wczoraj w nocy się zdecydowałam :P

Marienhospital w Bruhl to duży budynek z czerwonej cegły (przynajmniej jego część). Znajduje się praktycznie w centrum miasta, zaraz przy pałacu Augustusburg i jego pięknych ogrodach. Sam szpital jest całkiem fajny, ale nie nowoczesny. Stary też nie, taki trochę pomiędzy. Zaraz przy wejściu jest fontanna i dużo kwiatów i drzew. Podejrzewam, że w maju będzie pachniało jak w kwiaciarni! Szpital nie śmierdzi szpitalem (przynajmniej nie oddział położniczy). Moje pierwsze wrażenie to oczy szeroko otwarte i powoli ogarniająca mnie panika. Reakcja jak najbardziej prawidłowa i typowa dla mojej skromnej osoby – nie lubię szpitali (a kto lubi?!). Spotkanie informacyjne prowadził ordynator całego oddziału, człowiek niesamowicie energiczny, wesoły i lubiący sobie pożartować, czyli jak dla mnie super, mój typ! :D Opowiedział o funkcjonowaniu oddziału, zrozumiałam jakieś 20% więc brawo ja! Ale wzięłam ulotki i dopadłam go po spotkaniu i sterroryzowałam, żeby opowiedział trochę po angielsku, a co! Porodówki są dwie, kameralne, przyjemne dla oka. Nie jakieś nowiutkie, ale i tak dają radę. Szpital oferuje szeroki wybór środków przeciwbólowych, od czopków aż po narkozę przy cesarce :P Generalnie oferują kobiecie dużo naturalnych sposobów na radzenie sobie z bólem: wybór dogodnej pozycji, piłki, liny do wieszania się (hueh, ciekawie do brzmi!), stołeczki z dziurami w środku, gaz rozweselający (nie wiem czemu, ale jak relacjonowałam Mamie spotkanie, to powiedziałam „gaz łzawiący” i aż się wystraszyła!) aromaterapię, homeopatię, przyciemniane światło, muzyczkę, masaże, akupunkturę i wannę do porodu (tak tak tak!). Poza tym oczywiście dragi w każdej postaci: czopki, zastrzyki, tabletki i najlepsze – znieczulenie zewnątrzoponowe omnomnomn! Walking PDA, czyli nie że po podaniu leżę plackiem i nic nie czuję. W ogóle obalmy ten mit, że po znieczuleniu nie czuć w ogóle bólu a Dziecko rodzi się samo, oesuuu! PDA sprawia, że ból staje się znośniejszy a Babeczka może spacerować albo spać, a nie leżeć na podłodze i kwiczeć. Tak więc porodówka jest spoczko i wygląda na to, że opieka po porodzie też! Jeżeli się zdecydujemy, to muszę umówić się z moją położną, ogarnąć dokumenty, zadać pierdylion pytań i czekać! I chyba tak będzie.

Nie oszukujmy się…fajnie byłoby rodzić w nowiutkim szpitalu, z fototapetami na ścianie, w wielkiej i jasnej sali, która bardziej przypomina pokój hotelowy. Ale czy to faktycznie takie ważne? Czy Grażyna będzie mnie mniej bolała na nowym łóżku? Czy dla Kuby jest ważne czy urodzi się w wielkim mieście czy w mniejszym? Tak samo po porodzie…na cholerę mi nowoczesna i odpicowana sala, skoro spędzę w niej dwa albo trzy dni. Zależy mi na tym, żeby opieka była dobra, żeby poród przebiagał sprawnie, żebym czuła się BEZPIECZNIE. Nooo, także Synku, chyba przyjdziesz na świat w Bruhl. Jeździliśmy tam z Tatą rowerami, fajne miasteczko! Ja zapewnię Ci dobre warunki, a Ty nie zrób mi ze spodu jesieni średniowiecza, ok? I chyba urodzisz się w wodzie, więc nie wystrasz się! :D


Wiadomość wyedytowana przez autora 6 kwietnia 2017, 12:48

3 komentarze (pokaż)
8 kwietnia 2017, 10:44

33t+4d

Jestem w ciąży, niespodziankaaaaa! Odkąd w mymłonie (a co to jest mymłon?) rozwija się Mały Człowiek, moje życie towarzyskie upadło. Tak tak, niestety! Mam wrażenie, że ludzie myślą, że ja myślę tylko o ciążuni i że jak tylko się z nimi spotkam, to będę nawijać o porannym rzyganku, wyprawce i masażu krocza. To oczywiście absurd! Nawet nie mam na to ochoty. Nie wrzucam regularnie zdjęć swojej macicy na fejsa, nie piszę o tym, że czuję się jak słoń ale już niedługo powitamy na świecie Kubeusza i w związku z tym nic innego się nie liczy. Jeżeli już ktoś mnie zapyta jak się czuję, odpowiadam że spoczko, dzięki, kurtyna! Może gdybym była w Polsce, to spotykałabym się z żywymi ludźmi, chodziłabym na spacerki z koleżankami czy na pizzę z innymi znajomymi. Może. Pewnie tak. Tutaj od samego początku moje życie towarzyskie ogranicza się do Darka. Jak chodziłam do pracy, to częściej widywałam ludzi. Teraz trochę zdziczałam, dziwne. Przed ciążą to przynajmniej weekendy były bardziej energiczne. Butelka wina i heja! Człowiek zawsze coś wymyślił. A teraz? Pffffff, sami sobie pijcie mleko! Praktycznie rzecz ujmując, jedynymi osobami z którymi utrzymuję teraz kontakt, są albo ciężarne koleżanki, albo koleżanki które są już Mamami. Czy tak będzie do końca świata? A z resztą…ja sama się nie narzucam. I może nie potrzebuję tych ludzi. Ludzie są czasem męczący. Poduszki nie są! Szczególnie moje. Poduszki nie pytają, rozumieją xD Aaaaaaa we doopie z tym, nie to nie! Jak będę duża i będę miała dużo pieniążków…tak, kogo ja oszukuję :D

Jak mówi staropolskie przysłowie „z braku laku dobre kaku”, muszę zadowolić się tym, co mam. A mam wiele! Mam Darka Mojego (nie oddam, nikomu!), mam Kubusia w brzuchu (też nie oddam!). Mam dwa razy dziennie Mamę w telefonie. I dwa koty (ooooo te robią rasowy, sztuczny tłum!). Mam głosy w głowie i wszystkie sezony Grey’s Anatomy (kocham!) na dysku zewnętrznym. Poza tym jest wiele osób, które regularnie pytają co u mnie i się przejmują i są naprawdę zainteresowane! Więcej nie potrzeba, koniec walenia smutów!

A jak Kuba się już urodzi, to będę musiała wyjść na zewnątrz, nawet po to, żeby go trochę przewietrzyć. Nie jesteśmy rodziną wampirów! Wow…zaraz będziemy Rodziną. Czaicie to?

A! I chcę rodzić w Bruhl, w wodzie! Wspominałam już o tym?

Dobra, idę coś zjeść. Mam przeciąg w mózgu.

7 komentarzy (pokaż)
10 kwietnia 2017, 11:00

33t+6d

Dzień dobry! Jutro zaczynamy 35 tydzień ciąży, czyli że już minęły 34 pełne tygodnie, czyli za dwa tygodnie (albo trzy, już sama nie wiem) ciążunia będzie DO-NO-SZO-NA! Jeżeli Kubosław, Syn nasz pierworodny, będzie ważył wówczas przynajmniej 2,5 kilo – niech się dzieje wola nieba! Niech się rodzi, niech wychodzi, wcale nie muszę czekać do czerwca! Ale ale! Tylko wtedy, gdy będzie miał odpowiednią wagę. W co wątpię, bo jakieś to nasze Dziecię delikatne, eteryczne wręcz! I wcale się tym nie martwię, ułożyłam sobie w głowie ten fakt. Błędy pomiaru, różne siatki centylowe albo po prostu będzie drobny i koniec kropka com pl! Ma prawo! Matka otłuszczona (jeszcze), Tata słusznej budowy (każdy ptaszek ma swój daszek!) to przynajmniej Jakubo będzie fit, a co!

Zauważyłam, że im bliżej porodu, tym moje wpisy stają się bardziej…poważne? Zaliczam mniej heheszków i głupich wstawek, co jest dość niepokojące. Bo przecież w głowie niewiele się zmieniło! Wciąż jest mi do śmiechu! Dobrze się czuję, Brzucha rano prawie nie mam (muszę sprawdzać łapami, czy gdzieś się w nocy nie zmył)i przysięgam, że gdyby nie ta moja izolacja, to w ogóle tej ciąży nie byłoby widać. A Kubol rośnie, czuję to. Już nie kopie fajnie, tylko się przesuwa. Albo wierci dziurę w brzuchu. Ale i tak jest fajnie <3

Wczorajsza niedziela była tak epicko wiosenna, że nawet my, Leniuchy Kanapowe, nie mogliśmy siedzieć w domu. Niebo waliło błękitem, temperatura jak w tropikach – a ze 25 stopni. Do tego delikatny wiaterek, no miodzio. Darosław odkurzył i napompował swojego Kubika (rower) a ja przetarłam siodełko w Bicz (moja rowerzyca) i pojechaliśmy, ha! W porównaniu z naszymi 60 kilometrowymi wycieczkami z tamtego roku, wczoraj zrobiliśmy tylko dyszkę, ale było cudownie! Pojechaliśmy nad jezioro i w pola, a potem do miasta – na lody! Ludzi pierdylion! Starzy, młodzi, z dziećmi, z psami, sami. Na rowerach, na rolkach, na nogach. Stado ruszyło :)

Wiecie co? Strasznie się cieszyłam z tak prostej czynności, jak jazda na rowerze. Pominę fakt, że mój zadek nadawał się wczoraj tylko do tarcia chrzanu a Grażyna do tej pory zachowuje się, jakby wczoraj się z kimś biła :P Cieszę się tym bardziej, że doskonale wiem, jak wiele Dziewczyn nie może sobie na to pozwolić, oczywiście nie z własnej winy a wręcz wbrew swoim oczekiwaniom i marzeniom. Wzięło mnie wczoraj na refleksje, bo jak to jest, że ja tu sobie pedałuję w słoneczku na chwilę przed 9 miesiącem ciąży, a tyle moich koleżanek odlicza każdy dzień do porodu lub do terminu ciąży donoszonej. Dlaczego ja wcinam truskawki nad jeziorem, a one każdego dnia muszą brać po kilka tabletek? Eeeeech, nie mam pomysłu dlaczego tak się dzieje. Mam ogromny szacunek do tych kobiet. Ja mogę sobie mówić, że moja ciąża to nie choroba. MOJA CIĄŻA. Mam nadzieję, że po porodach wszystko zostanie tym Dziewczynom zrekompensowane! Że nie będzie kolek, problemów z karmieniem, nieprzespanych nocy. Że będzie czysta radość. Bo już straciły te 9 miesięcy, które powinny być cudowne! I mam jeszcze większą nadzieję, że u mnie ta równowaga w przyrodzie nie objawi się tym, że Kuba uczyni z naszego życia piekiełka na ziemi :D Doceniam spokojną ciążę! Dziękuję. I proszę tylko (i aż!) o zdrowie dla Kubusia. I dla nas. I naszych Bliskich. Resztę się wyklepie, cnie?

1623ztv.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 12 kwietnia 2017, 19:06

0 komentarzy (pokaż)
13 kwietnia 2017, 15:51

34t+2d

O siły moje witalne, gdzie jesteście? Energio życiowa, wróć do mnie, błaaaagaaaaam! Dzisiaj krótko, po żołniersku!

- Brzucheł spoczko! Nasza mała Wiercidupka codziennie fika radośnie, czasem zaryje mi w pęcherz, czasem pod żebro, ale nie robi nic dla Matki nieprzyjemnego. Grzeczna Wiercidupka <3

- jestem dzisiaj z doopy, fizycznie. Czuję się jak pod koniec ósmego miesiąca ciąży, czyli tu boli, tam strzyka i generalnie za mało tlenu w powietrzu, fuj. I mam rozstępy na brzuchu, duże, czerwone. Poszły od blizny po wyciętym wyrostku, nie tak o sobie, same.

- od wczoraj mamy w domu Internety! Możemy już oglądać głupie programy, Chłop chce kupić trochę złota i rozwalić kilka czołgów w swojej grze a ja mam szybki dostęp do BBF. Tak szybki, że nie zdążę kliknąć a już kolejna strona jest załadowana, apokalipsa!

- pogoda trochę z doopy, jest słonecznie zimno.

- dzisiaj przyjeżdża Teściowa, muszę ruszyć zadek i trochę chałupę ogarnąć, żeby mi ego nie siadło. Mama Darosława to fajna Babeczka, na pewno nie z tych co to robią Synowym test białej rękawiczki. Ale doprawdy, nie musi widzieć latających pod łóżkiem kocich kłaków, mojego stanika w doniczce z kwiatem i innych oznak mojego przywiązania do artystycznego nieładu.

- nasz młodszy Koteł właśnie przechodzi jakiś skok rozwojowy, bo wydaje mu się, że jest tygrysem, który musi znosić wszystko do legowiska (naszego legowiska!). Po krótkiej drzemce zorientowałam się, że oprócz mnie i Lucjana (kota) w łóżku znajduje się kawałek upolowanej parówki, stara i zmarszczona marchewka, obgryziony ołówek, obgryziono-ośliniony pędzel do pudru (mój!), dwie gumki do włosów i oczywiście, jak mogłoby byc inaczej, mokra gąbka do naczyń, tadaaaaaaa! Kurtyna. Ewidentnie muszę posprzątać. I zamykać drzwi do sypialni. Tak.

Oto sprawca zamieszania. Fajny, cnie? <3 Wredzioch nasz, Szatajno, Gnój Parchaty <3 <3 <3

30xdjpz.jpg

A żeby nie było, że faworyzuję, oto nasza Dziewczynka, Freya. Subtelna, delikatna i nie taka niedobraska! Kocia Księżniczka, serio serio! <3 <3 <3

24axxck.jpg

A na dokładkę, 34 tydzień - foteczka! Z rana, wieczorem Bębenek po horyzont :P

5nrjgp.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 14 kwietnia 2017, 15:28

8 komentarzy (pokaż)
18 kwietnia 2017, 21:39

35t+0d

Miałam popełnić długiego posta, opisać wszystko skrupulatnie, wypowiedzieć się w kilku kwestiach i walnąć kilka heheszkowych anegdotek, ale zrobię to jutro! Bo dzisiaj mam tyle energii, żeby napisać tylko tyle, że nasz Synek, którego przez trzy tygodnie prosiłam żeby na dzisiejszym usg dobił chociaż do 2 kilo...zrobił nam niespodziankę i waży prawie 2400, ha! W trzy tygodnie przypakował prawie kilogram, ha! A ja tylko 2! I już nie muszę czytać o hipotrofiach i innych strachach! Kruszynek awansował na Kluska! <3 <3 <3

Reszta niusów jutro :D

6 komentarzy (pokaż)
19 kwietnia 2017, 16:07

35t+1d (9 miesiąc! 9!)

Dobra dobra, dzisiaj mam zamiar się nieco bardziej uzewnętrznić, ale ile z tego wyjdzie, to się okaże za chwilę! ;)

Wrócę jeszcze na sekundę do wczorajszej wizyty, bo w duszy wciąż mi śpiewa. Naprawdę się stresowałam wagą Młodego. Zawsze myślałam, że im większy Dzieć przy porodzie, tym lepiej. Odkąd to moja wagina ma być bezpośrednio zaangażowana w wypchnięcie tego Dziecia na świat, to mamy tutaj konflikt interesów. Co innego jednak urodzić 3 kilogramowego Szkraba a co innego martwić się, że nawet do 2,5 kg nie dobije. I weź Ty potem człowieku ogarniaj takiego pisklaka! A ja już się do tego przymierzałam. Tu niby heheszki z kolosów u koleżanek, a z drugiej strony obawa o to, że może faktycznie coś jest nie tak. Okazuje się, że wszystko jest jak najbardziej na tak, Syn dorodny, dziękuję bardzo <3

Poza tym, wszystkie inne parametry też w jak najlepszym porządku. KTG spoczko, serducho bije w rytmie końskiego galopu, skurczy brak, Kubosław aktywny. Szyjka długa (ale krótsza niż ostatnio o prawie centymetr) i trochę bardziej miękka, ale podobno tak ma być. Przepływy i obwody ok, brzuszek nadgonił i okazuje się, że Syn nasz ma wielki łeb, no co tu dużo pisać. Pan Doktor podpowiedział, że nie duży w sensie coś nie tak i omatkokochanotonapewnowodogłowie! ale że duży, mądry i z porządnym obwodem. Auć. Serio. Aaaaaauć. Kolejna wizyta za dwa tygodnia i tyle! Nie spodziewamy się nagłego nocnego odejścia wód płodowych czy innych akcji. W ogóle rano to brzuszek mały, uwielbiam się wyciągnąć i spać na plecach, olałam uporczywe wykładanie się na lewym boku. Śpię jak mi wygodnie, a co! Na wadze zobaczyłam wczoraj równe 100 kg. Równiutkie. A w obwodzie brzucha mam 120 cm! Przebije ktoś, nooo? Od początku ciąży przybrałam 13 kg, w ciągu ostatnich trzech tygodni tylko 2! W tym kilogram Dziecka i Święta Wielkanocne :P Także olewka! Jestem orką! Ale spoko, za rok o tej porze, będę foczką, zobaczycie!

Jeżeli na następnej wizycie 5 maja (to będzie 37+3 i ciąża donoszona) Mały przekroczy 3 kg, to poczekam jeszcze z tydzień i proszę Państwa zamierzam być wyrodną i patolową Mamą, uprawiać dzikie seksy na stole, duuużo spacerować, pojechać na wycieczkę rowerową, wcinać ostre żarełko, pić herbatę z liści malin i powolutku wykurzać Dziedzica na ten świat. Niech sobie nie myśli, że urodzi się we wrześniu, z masą 10.600 i przy pomocy dwunastu litrów oksytocyny i kleszczy, hell no! Muszę tylko wiedzieć, że jest odpowiednio duży i że poród na tym etapie nie będzie dla nas niebezpieczny. O.

W kwestii wyprawki PRAWIE wszystko ogarnięte. Pokoik i ubranka już od miesiąca, wszystko czeka na nowego lokatora! Muszę jeszcze tylko rozprawić się z wózkiem, fotelikiem i moją torbą do szpitala. Ale ale, chyba się powtarzam, pisałam już o tym. Kalafior ciążowy tak bardzo.

W piąteczek załatwię dokumenty do macierzyńskiego i umówię się na rozmowę z położną. Na rozmowie dowiem się, co mam zabrać ze sobą do szpitala i przygotuję torbę. Potem zostanie słodkie czekanie. Taki jest plan, ambitny cnie?

A potem będę załatwiać wszystkie inne sprawy i przygotowywać się mentalnie na rzeź niewiniątka, czyli Grażynki. Sorry, że ja tak często o tych genitaliach. I to na dodatek sarkastycznie, ale już tak mam. Im bardziej się boję i niepokoję, tym więcej ironii ze mnie wyłazi. A porodu się boję i już! I nikt mi nie wmówi, że babki w polu rodziły i dawały radę.

A już tak całkiem na marginesie, to w ostatnim czasie zalewają mnie informacje dotyczące "poprawnego porodu". Poprawnego, czyli takiego który się liczy. Bo słuchaj no Kobieto rodząca, jak masz cesarskie cięcie, znieczulenie zewnątrzoponowe lub rodzisz w wodzie, to tak naprawdę nie rodzisz. Jak sztachasz się gazem rozweselającym, skaczesz na piłce i wieszasz na Chłopie, to też w sumie nie powinnaś się chwalić, że rodziłaś sama.

Jedynym i słusznym porodem jest ten, w którym chcesz umrzeć z bólu. Ten, w którym modlisz się o to, żebyś już nie musiała nóg rozkładać. Ten, po którym przez trzy lata nie trzymasz moczu i przy każdym kichnięciu leci Ci po nogach. Prawdziwy poród odbywa się w ciszy, na niewygodnym łóżku do rodzenia, na którym pokazujesz środkowego palca grawitacji. Po prawdziwym porodzie musisz mieć plastykę waginy i odbytu, bo inaczej Grażyna wygląda jak mięso na kotlety mielone! Prawdziwy poród MUSI BOLEĆ, bo tak! Wtedy, jak już po wielu tygodniach siądziesz na jednym pośladku i powoli będziesz dochodzić do siebie, wtedy możesz powiedzieć, że rodziłaś!

Kochani, to nie ściema. To autentyk. Są na tym ziemskim łez padole osobniki, które tak myślą.

Krzyczę im głośno...a srajcie się!

Każdy poród, KAŻDY, jest wyczynem. Poprzedza go wiele miesięcy wyrzeczeń. Każdy poród boli, mniej lub bardziej. Każdy niesie ze sobą strach i niepewność. Każdy jest ważny, nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej.

Ja będę rodzić w wodzie, na piłce, w znieczuleniu ogólnym, z butelką wina i gazem rozweselającym w ręku. W asyście Ukochanego. I jak moje Dziecko będzie się rodzić, będę w sali obok. I niech mi ktoś kiedyś powie, że miałam taryfę ulgową i jestem Matką tylko na 68%. No, dalej, zapraszam! To będzie ciekawe doświadczenie! Polecam kupić popcorn, wygodnie usiąść w fotelu i obserwować jak tłumaczę tej osobie, że nie ma racji :P

Synku, jestem z Ciebie dumna. Kluseczko Ty moja! Wiercidupko słodka! Buziaczku Ty mój! Pierdzioszku z kartoflanym noskiem! Ooooh! :D <3 <3 <3


Wiadomość wyedytowana przez autora 19 kwietnia 2017, 16:00

4 komentarze (pokaż)
21 kwietnia 2017, 16:38

35t+3d

Pozwólcie, że zacznę od soczystego kurwamać. Bo właśnie skasowałam tym swoim grubym paluchem cały wpis. Pisałam jednym palcem na tablecie, od 40 minut i zamiast "zapisz" pacnęłam "anuluj". Niestety Belly nie zapytał, czy jestem pewna, bo wtedy na pewno powiedziałabym że nieeee! Ale nie zapytał i cały emocjonalny wpis poszedł w cholerę. Damn you Belly! Wy grube paluchy też się gońcie!

Oooooo dzisiaj ciąża mi ciąży. Dzisiaj nie czuję się zwinnie, lekko i eterycznie. Ale niby dlaczego miałabym się tak czuć, skoro ważę sto kilo. Sto. Dzisiaj czuję, że Kubosław waży więcej, dzisiaj grawitacja jest bezlitosna. Poza tym boli mnie TAM, wiecie gdzie. Czuję się tak, jakby ktoś spałował Grażę. I nie ma to nic wspólnego z fikutaśnymi zabawami z Chłopem i jego osprzętem. Czuję ból w okolicach intymnych, czyli od pasa w dół, aż po kolana. I boli mnie zadek, a dokładniej kość ogonowa. I plecy, klasycznie, rozdzierająco. Nie mam siły chodzić, więc leżę. I tylko jak wstaję na siku, czyli średnio co pół godziny, to wydobywam z siebie litanię do Wszystkich Świętych, czyli coś w stylu "oboooże omatkooo ojezuuu jak to boli". Wszystko ciśnie, uwiera, kłuje i ciągnie. Także ten, no, żyć nie umierać. Czuję się jak stary, zardzewiały inkubator. Polecam wszystkim :D :D :D

Poza tym, rzuciłam dzisiaj okiem na kalendarz. I zobaczyłam, że za dwa dni będzie równy miesiąc do terminu porodu. Biorąc pod uwagę fakt, że większość dzieci rodzi się jakieś 2 tygodnie przed terminem, to nawet matematyczny matoł z dyskalkulią zrozumie, że za dwa tygodnie mogę mieć Dziecko. Swoje własne, prywatne, w ramionach. Kwilące, wymagające całodobowej opieki, Dziecko. Nie chomika, tylko prawdziwego człowieka. Już na zawsze, od pierwszego oddechu, do ostatniego. Już nie będzie mnie i Darka, tylko nas. Będzie trzecia Istota, która całkowicie zmieni system, zmieni wszystko. Będzie zamartwianie się, o wszystko. O wagę, o kolor kupy, o rozwój, o wychowanie. A co jeśli zepsuję to Dziecko? Źle wychowam? Będzie nieszczęśliwe, skrzywdzi kogoś? I wiem, na tym życie polega, żeby w pewnym momencie rzucić beztroskę i wziąć za coś odpowiedzialność. Wzięłam więc, i co? I martwię się.

I dopiero dzisiaj, stojąc przed tym kalendarzem, zrozumiałam dlaczego moja Mama kiedyś poryczała się podczas rozmowy telefonicznej. Najpierw mówiła o tym, jakim Dziecko jest cudem i skarbem, jak wynagradza wszystko, jak to się mocno kocha takiego pisklaka. Mówiła jak bardzo się cieszy, że będę mogła tego doświadczyć, że będę miała swoją Rodzinę. A potem się poryczała. Wiecie dlaczego? Bo JEJ dziecko wychodzi ze strefy komfortu. Bo JEJ dziecko nie będzie przesypiało całych nocy, nie będzie dojadało. Bo JEJ dziecko, JEJ córeczka będzie cierpieć przy porodzie a jej przy niej nie będzie. Bo się martwi, bo jest Mamą. A Mamy się martwią. Nie mam jeszcze Dziecka przy sobie, mam tylko falujący brzuszek. I nie wiem czym jest ta euforia i to szczęście. Wiem już jednak, co to jest zamartwianie się. I skoro Mama mówi, że i tak warto, po stokroć, to przecież ma rację. Bo Mamy mają rację, prawda? Mam rację?

Kocham Cię Mamo <3
I Ciebie Synku też <3
I pójdę sobie cichutko poryczeć, o.

6 komentarzy (pokaż)
22 kwietnia 2017, 10:40

35t+4d

Na majowym forum przywitaliśmy Pierwsze Majowe (Kwietniowe) Dziecię - Mateuszka! Woooohooo! :) <3 Posypały się gratulacje dla dzielnej Mamy, która do rozwarcia na 6 cm jeszcze robiła nam, E-Ciotkom, relację live z porodówki. Potem przyszedł czas na ból i skończyło się rumakowanie, trzeba było skupić się na porodzie. Poszło zadziwiająco szybko, łatwo i przyjemnie, jak na poród oczywiście :P Tak czy inaczej, worek z Dziećmi został rozpakowany, teraz pójdzie jak po sznureczku :P

Tak jak pisałam, wczoraj miałam wybitnie nieciążowy dzień. Albo właśnie bardzo ciążowy, może tak powinno to wyglądać. Hasałam sobie jak sarenka przez 8 miesięcy, myślałam że miesiąc dziewiąty będzie wyglądał tak samo, czysta formalność. A tu dupa cycki włochate, wczoraj przegrałam z grawitacją. Dzisiaj jest już lepiej. Ale wczorajszy dyskomfort i DZIWNE uczucie skłoniły mnie do tego, żeby w końcu podjąć jakieś konkretne kroki w sprawie porodu. Zadzwoniłam do szpitala i na środę umówiłam się na "zameldowanie się do porodu". Nie wiem jak w Polsce, ale tutaj po skończonym 34 tc wybiera się szpital, odwala papierologię i robi z położną listę życzeń :P Potem, jak już wody odchodzą i robi się cieplutko, nie trzeba opowiadać o stanie cywilnym i wykształceniu. Także no, umówiłam się na środę. I to już chyba taki ostatni dzwonek! Potem spakuję torbę i zacznę obgryzać paznokcie.

Oesuu...myślę o tym moim Dziecku cały czas. Rano zastanawiam się "jak on się tam mieści". Po południu chodzę po domu i rozmyślam o tym, co i gdzie poprzestawiać. Wieczorem kręci mnie w nogach i nie mogę spać. A w nocy...w nocy to się boję. Bo wiecie, noc to w ogóle jest taka magiczna pora, że wszystkie strachy robią się bardziej straszne. Mam wrażenie, że mój poród zacznie się w nocy. A chyba wolałabym w dzień. Może mniej bym się bała. A może wyzwolą się u mnie takie pokłady adrenaliny i oksytocyny, że bez względu na porę, będę zwarta i gotowa. Albo leżąca i kwicząca.

Matkojedyno, już chciałabym żeby było po wszystkim! Sami widzicie, że zaczynam wydziwiać. Moja wyobraźnia mnie dobija. Wyobrażam sobie nie wiadomo co, próbuję się przygotować i to mnie rozwala. Chciałabym wiedzieć JAK TO BĘDZIE, a legenda głosi że na pierdylion kobiet rodzących, żadna nie miała takiego samego porodu. WTF?!

Widzę zmianę w swoim podejściu nawet w tym pamiętniku. Pierwsze wpisy pełne były heheszków i buziek, teraz robi się poważnie. Ale cóż, tak to chyba wygląda. Człowiek tak ma, że najbardziej boi się tego, co nieznane.

Mam takie drewniane pudło, szkatułkę taką, w której trzymam moje skarby. Generalnie nie jestem osobą sentymentalną, nie mam porozstawianych w domu ramek ze zdjęciami, nie obchodzę rocznic pierwszego pocałunku czy czego tam. Raczej twardo stąpam po ziemi. Ale w tym jednym pudełku trzymam rzeczy, które wyciskają łezki z moich oczu, oczywiście jak nikt nie widzi! Postanowiłam, że jak już urodzę to wydrukuję ten pamiętnik w formie książeczki, ot na pamiątkę. Może kiedyś Kuba będzie chciał dowiedzieć się, kiedy u Matki zaczęła się psychoza :P Będzie mógł przeczytać, że dawno dawno temu był tylko dwoma kreseczkami na teście. Dowie się, jak cykałam się przed porodem. Dowie się :D

10 komentarzy (pokaż)
23 kwietnia 2017, 22:14

35t+5d

Worek z Majowymi Maluchami został rozpakowany wczoraj, już trzy Szkraby są po tej stronie brzucha, a z dnia na dzień będzie ich coraz więcej :D To jest niesamowite uczucie! Jestem na forum od 19 września, czyli dokładnie od dnia, w którym zobaczyłam dwie kreski na teście. Za nami tyle miesięcy, tyle obaw, tyle radości! A teraz te dwie kreseczki stają się prawdziwymi, małymi, ciepłymi i pachnącymi biszkoptami ludźmi! Niesamowite :D Piszę o biszkoptach, bo już wiele razy czytałam o tym, że dla swoich Mam noworodki pachną cudownie! I każdy czymś innym! Ciekawe jak będzie pachniał Kubosław! Oby nie glutami i czosnkiem :D

Dzisiaj jest 23 kwietnia, za równy miesiąc wypada termin mojego porodu! Wiadomka, Dziecko wyjdzie kiedy będzie chciało, ale jakby trzymać się terminów, to jeszcze tylko miesiąc!!! Wieje grozą!!! :D W tym tygodniu doprowadzę do ładu i składu wyprawkę. Spakuję torbę, dopiorę co trzeba doprać, posprzątam gdzie się da i będę czekać. I czekać.

Szczerze? Nie wyobrażam sobie całego miesiąca chodzenia z Brzuszkiem. Kubuś rośnie, czuję to. Uwielbia mnie drapać od środka! Wiem, to nie jest możliwe. Jest worek owodniowy, jest macica, tych warstw jest wiele! Ale przysięgam, ze jak leżę na boku, to czuję się tak, jakby świnka morska (nie napiszę, że szczurek!) próbowała się wydrapać na zewnątrz, taka sytuacja! Średnio przyjemna powiem Wam. Nie to, że boli, nie dramatyzujmy! Ale ten, no, średniaweczka!

Świnko moja, jeszcze trochę i możesz wyskakiwać. 2 maja ciąża donoszona, 5 maja wizyta - jak przekroczysz 3 kilo, a czuję że TAK (huehuehue, w tyłkach się miesza - dopiero co martwiłam się, że 2 kilo nie przekroczy :P ) to MASZ SYNU ZIELONE ŚWIATŁO! Ja z Tatą będę siała rozpustę, piła pyszne herbatki z liści malin, przejdę się na dłuuuuugi spacer, na basen, na rower...nic na siłę :P

A tak w ogóle, z ciążowego frontu uprzejmie donoszę!

- przynajmniej dwa razy dziennie Kubuś ma czkawkę, miota nim że hoho!

- zatrzymała mi się woda, pomimo tego że mam ogromne pragnienie, piję litami i co chwilę sikam! Moje nogi są bardziej czerwone, a jasny ślad odbitej dłoni utrzymuje się kilka dobrych sekund.

- plecy się buntują, ewidentnie zmienił się środek ciężkości. Czuję spory dyskomfort w całym ciele. Kości, stawy, jakby gwałtownie doszło im kilkanaście lat!

- rozstępy...tak tak! Na brzuchu i na Grażynce pojawiły się czerwone, bardzo mało estetyczne rowki. Nie jakoś super wiele, ale super średnio to wygląda. Wyglądam jak nieudane skrzyżowanie orki z tygrysem :D No ale, przecież nie będę z tego powodu płakać! Hoduję drugiego człowieka w sobie, ktoś podskoczy?!

- mam ogromną potrzebę snu. Jak już usnę, śpię jak beton. Do 9 czy nawet 10. A jak wiem, że Darek jest obok, to jeszcze dłużej! Jak stary niedźwiedż!

- strasznie zaniedbałam Grażę. Może nie chcecie o tym czytać, ale to też część ciąży. Nie sięgam już w tamte rejony częściej niż przy prysznicu i kąpieli. Pucuję ją regularnie, to nie podlega dyskusji, ale w kwestii strzyżenia...pamiętacie Tajemniczy Ogród? No.

- w ogóle jeśli chodzi o samoakceptację i własne postrzeganie swojej skromnej osoby, to...nie. Nie szarpałabym siebie, jak reksio szynkę.

Poza tym, jest spoczko :D


Wiadomość wyedytowana przez autora 23 kwietnia 2017, 22:24

4 komentarze (pokaż)
26 kwietnia 2017, 20:56

36t+1d

Kowalski, raporcik! Dzisiaj byliśmy zameldować się szpitalu, w celu odwalenia całej papierologii i innych formalności. Szpital znajduje się praktycznie na rynku, co wcale nie przeszkodziło Darkowi zabłądzić i zaparkować miliony lat świetlnych od samego szpitala, czyli jakieś kurka wodna trzysta metrów! W nagrodę musiał mi kupić drożdżówkę z budyniem, a co!

Przed szpitalem stała z papieroskiem babeczka, na moje oko w 14 miesiącu ciąży. Taka wielka, że ledwo stała. Taka zasapana, że ledwo jej płuca nikotynę filtrowały! Pipka wstrętna. Niech sobie jara ile chce, ale czemu truje Dzieciaka?! Eeeeech.

W szpitalu zrobiło mi się z nerwów cieplutko, tętno skoczyło i spociłam się śmierdząco pod prawą pachą, serio. Co ja na to poradzę, że nie lubię szpitali. Nawet wtedy, gdy nie przypominają szpitala i nim nie śmierdzą. Darek siedział wyluzowany i sypał żarcikami. I się jeszcze głupio pytał, czemu ja się stresuję, przecież jest spoko. Też by się gałgan stresował gdyby wiedział, że za kilka tygodni będą mu wyciągać przez pindola melona. Ha! Tak mu powiem, jak wróci z roboty! Wtedy, w szpitalu, jedyną ripostą na jaką było mnie stać, było żałosne trzęsienie się wszystkich podbródków, usteczka w podkówkę i szkliste oczęta. Pffff, sama siebie nie poznaję! Cykor taki!

Nie będę opisywać wszystkich szczegółów wizyty, skupię się na najważniejszych rzeczach, które ustaliłam z położną. Fajna babeczka swoją drogą. Zapewniła mnie, że chociaż teraz się stresuję, to jak już wszystko wypełnimy to można uznać, że najgorsze za mną, huehueh. Ulżyło mi, myślałam że to wyciskanie Kubosławka będzie najgorsze :P

Generalnie próbowałam nie zalać kobieciny potokiem słów, które zawsze wylatują z mojej jadaczki, gdy się stresuję. Rzuciłam tylko, że jestem obsikana, najbardziej boję się bólu i tego że przez niego nie będę w stanie nic kontrolować i zaszkodzę Dziecku i że zgadzam się a nawet oczekuję wszystkich możliwych i dostępnych środków przeciwbólowych, już zaraz, na wejściu! Powiedziałam, że chcę rodzić możliwie jak najbardziej naturalnie i żeby sobie moją dobrą wolę zapisała. A jeżeli będę błagać o epidural przy przebieraniu się w koszulkę do rodzenia, to nie moja wina! ;) No i trochę cykam się, że nastąpi chichot losu a ja będę ponurą statystyką i umrę, o. Zrobiła oczy jak pięć euro, ale powiedziała że to się rzadko zdarza, ufff.

Gdy przyjdzie czas, czyli gdy odejdą wody/zacznę plamić lub krwawić/w ciągu 10 minut będę miała dwa lub trzy skurcze brzucha lub pleców, które nie ustąpią przy zmianie pozycji lub ciepłej kąpieli, to mam zbierać swoje zabawki i przyjechać. Tak uczynię, proszę mi wierzyć!

Dla Dziecka nie muszę zabierać nic. Dopiero jak będziemy wracać do domu, to wskazane jest ubranko na wyjście, bo nie lubią wypisywać gołych noworodków i fotelik do samochodu, się wie! I tu Wam napiszę, że do ubranka dla Kubusia nie przyłożę spuchniętego palucha, w zupełności zdam się na Tatusia! Ha! Pokazałam mu mniej więcej gdzie co leży, zdaję się na jego wesołą twórczość :D A co!

Dla siebie mam przywieźć co chcę. Podkłady i inne seksi wdzianka zapewnią, ale jak mam życzenie rodzić w swojej własnej koszuli, to proszę bardzo! I mam taki zamiar! Koszulka ma długi rękaw, który zawsze podwijam, sięga zaraz za cycki (używałam jej kiedyś jako przynęty na Darka hueh, ale odkąd mieszczę się w hula-hop już na niego nie działa. Teraz podobno najbardziej kocha mnie za moją osobowość, no niech będzie!) i generalnie jest moją szczęśliwą koszulką. Może moja opuchnięta twarz z popękanymi krwinkami w oczach i trzema brodami będzie wyglądać na porodówce korzystniej :P

Na porodówkę mamy ze sobą koniecznie zabrać sól morską do wanny (tak tak!) i uwaga uwaga, koszyk piknikowy z ulubionym żarełkiem! Serio, mamy mieć ze sobą przekąski i picie, bo poród może trochę trwać i trzeba uzupełniać energię. Darek się ucieszył i chyba myśli o zrobieniu kotletów schabowych po kowalsku, czyli ze srem i pieczarkami. Nie pozwolę mu na zabranie turystycznej kuchenki gazowej, ale jak sobie wsadzi w pudełko kawałek mięcha, to się świat nie zawali! Ja na bank zatargam tam arbuza, pomelo i pierdylion lizaków!

Podpisałam wszystkie papierki, zgodziłam się na EWENTUALNE nacięcie krocza chociaż wiem, że unikają go jak ognia i robią wszystko, żeby Grażyny nie rozsadziło. Karmić będę piersią, mogą Mełemu podać po porodzie witaminę K (ale w kropelkach, nie zastrzyk!), Darek ma być przy mnie cały czas, nawet gdy konieczne będzie cesarskie cięcie. Gdy będzie za dużo porodów i zrobi się tłoczno, możemy wykupić sobie pokój rodzinny. Rodzić mogę w każdej pozycji, która przyniesie mi ulgę. Są piłki i inne sznury, krzesełka do porodu, gaz rozweselający, wanna (będziemy się pluskać!), aromaterapia, akupunktura (za tydzień mam pierwsze zajęcia, które mają przygotować moje ciało do porodu). Mogę przynieść swoją muzykę (ścieżka dźwiękowa w trakcie kompletowania), zgasić światło i spacerować. Jest też dostępna hipnoza, ale nie na zasadzie machania długopisem przed oczami, ale rozmowy z fajną polską położną, która ma dar do wtłaczania w rodzącą kobietę pozytywnej energii. Yyyyy, no może się skuszę :P A jak już żadna z tych rzeczy nie pomoże, to w każdej chwili mogę prosić o Walking-PDA, tylko jak już mi to znieczulenie walną, to mam nie odchodzić za daleko. Żadnych spacerów po sąsiadującym ze szpitalem parku, żeby nie rodzić pod chmurką :D Po porodzie cycujemy się z Naszym Chłopczykiem i poznajemy się. Zostajemy trzy dni, w tym czasie zaliczamy dwa badania pediatryczne (obowiązkowe w DE). Potem przez tydzień przychodzi do nas położna i pomaga. O.

Taki jest plan. Ambitny i dający mi odrobinę wytchnienia i rozluźnienia. Wciąż boję się jak cholera, ale może dzisiejsza wizyta wlała we mnie odrobinę nadziei, że przeżyję to starcie.

Położna powiedziała mi jedną fajną rzecz. To było a propos mojego stwierdzenia, że duuużo czytam Internetów i opisów porodów. Powiedziała, że mam przestać i dać sobie i Dziecku szansę, na stworzenie swojej własnej historii. Tak zrobię <3

Po powrocie zdałam relację Mamie. Cieszy się, że mam tyle "opcji" ale wiem, że w środku dziwi się i trochę cmoka na te wszystkie nowości. Moja Mama to cudowna kobieta, ale podejście to ma nieco biblijne, że przecież "w bólach rodzić będziesz". Sama wycisnęła naszą czwórkę, chociaż przy najstarszym bracie prawie zeszła i popękała tak, że dopiero po dwóch tygodniach usiadła na jednym półdupku. Ale ma satysfakcję, że dała radę i uważa, że te wszystkie akupunktury i znieczulenia, to tylko szkodzą. Zewnątrzoponowe kojarzy jej się z dożywotnim paraliżem od szyi w dół, gaz rozweselający z gazem musztardowym a poród w wodzie z próbą utopienia noworodka. Woombie to kaftan bezpieczeństwa a noszenie dzieci w chuście to tylko i wyłącznie fanaberia. Oczywiście nie krytykuje mnie za nic, broń Boże! Wiem, że się martwi. A to, że cmoka...no cóż! Każdy ma prawo do swojego zdania, a 30 lat temu porodówki faktycznie wyglądały inaczej, nie ma się co dziwić ;)

Także ten, no, czuję się troszkę uspokojona! Za 6 dni moja ciąża otrzyma status donoszonej! Ha! Dacie wiarę?! :D Zacznę wtedy masaż krocza, będę łykać kapsułki z wiesiołkiem na ułatwienie rozwierania się szyjki i generalnie zacznę schizować, że Dziecko tuż tuż! Ale będzie ubaw! <3

Póki co, mam cholerną zgagę. To nowość :/ I wciąż boli mnie krocze. O.

Ciao Ciotki! :)


Wiadomość wyedytowana przez autora 26 kwietnia 2017, 20:56

4 komentarze (pokaż)
28 kwietnia 2017, 12:53

36t+3d

Oesuuuuuu...jaka jestem biedna! Oesuuuuu....jaka zbolała i nieszczęśliwa! Oesuuuuu...niech mnie ktoś kopnie w doopę, ewentualnie zdzieli w ten poniemiecki garnek, potocznie zwany łbem. Dzisiaj wychodzi ze mnie Kononowicz w sweterku w serek. Dzisiaj nie ma i nie będzie niczego! Jeżeli myślicie, że kobieta mająca PMS nie wie czego chce i jest niestabilna emocjonalnie, to ja dzisiaj reprezentuję wszystkie PMSy świata, podbijam o pińcet i generalnie dno i dwa metry mułu.

Wygrzebałam się z łóżka o 10, spałam praktycznie calutką noc, z trzema przerwami na siku i jedną na przemyślenia egzystencjonalne w stylu "dokąd my zmierzamy?". Czyli można uznać, że się wyspałam. Zrobiłam nam pyszną kawkę i pojechaliśmy załatwić sprawę mojego macierzyńskiego. Procedura ta trwała dwie minuty, panie były przesympatyczne, pieniądze podobno już fruną na konto. Ey, super cnie? Miły początek dnia, nie ma co marudzić!

Oessssssuuuuuu...jak ja marudzę! Jaka ja dzisiaj z pupy jestem. Nie miałam za cholerę apetytu, więc obrażona zjadłam śniadanie. Włosy nie chcą się dzisiaj układać, chyba muszę je przyciąć. I zafarbować, bo robi się siwo, SERIO. Już nawet jak zrobię sobie slodkie selfie, WIDAĆ SIWE NITKI. What the fuck?! Ale z drugiej strony co tu się spinać, i tak wyglądam jak kartofel. I mam ciążowy nos! Wiecie jaki? No taki, że jak patrzysz na kobietę to sobie myślisz, że ohoooo, ona jest w ciaży. I kobieta wstaje i w tym momencie widać brzuch, ale przecież Ty już wiedziałaś wcześniej, bo nos. No to ja mam taki właśnie.

I ktoś mnie podminił od pasa w dół. Od pasa w górę też. Zatrzymuje mi się woda, nogi są bardziej czerwone i spuchnięte. Widać wszystkie blizny, żyłki i pajączki. Wczoraj jak zobaczylam te moje racice w lustrze, to aż się zapowietrzylam. Zapewniam Was, Belzebub ma ładniejsze kopyta.

O Grażynie pisać nie bęďę. Póki co wygląda ona tak, że bez mrugnięcia okiem wybaczyłabym Darkowi, gdyby znalazł sobie na te kilka miesięcy jakąś młodszą, jaśniejszą, naciągniętą i gładką Grażkę, która nie wygląda jak surowa sztuka mięsa. Serio. Mam wiele kompleksów, ale Wadżejdżej nigdy nie była jednym z nich. Do teraz. Pusio moja, wróć!

Mam rozstępy, ale mam to w dupie, serio. Są brzydkie, czerwone, rozlazłe. Who cares!

Najlepiej odnajduję się w pozycji horyzontalnej, chociaż idę o zakład, że jeszcze lepiej byłoby w wodzie albo w stanie nieważkości. Jestem słaba jak kupa w przerębli. Cały czas mi się odbija i pojawiła się zgaga. Brzuszek wcale nie jest jakiś wielki a ja wcale nie przytyłam jakoś ogromnie dużo. Płakać mi się chce jak myślę o kobietach, które przybierają po 20-30 kilo i mają ogromne Bębenki. I ciężko znoszą ciążę! Biedne! :(

Ja mam lajtową ciążunię, serio. Czuję się dobrze pomimo tego, co dzisiaj napisałam. Bo to wszystko, to tylko minimalna zapłata za "wyprodukowanie" drugiego człowieka. Wiem, że obecnie mój mózg przypomina posiekanego, rozgotowanego kalafiora. Wiem, że nie czuję się dobrze. Wiem, że jestem rozleniwiona, obolała i wiecznie zmęczona. I do tego szaleją we mnie hormony, więc nawet nie ma sensu zastanawiać się nad moim stanem psychicznym. Sama za sobą nie nadążam. I szkoda mi Darka, bo wiem że musi mnie kochać, pomimo tego huehuehue :D

Ale jeszcze trochę. Jeszcze kilka dni, tygodni i wszystko się zmieni. Wszystko!

Chłopczyku mój, jeszcze trochę :*

3 komentarze (pokaż)
28 kwietnia 2017, 18:03

A tak w ogóle, to wrzucam Kubusiowy Apartament po drugiej stronie brzucha. Czeka na lokatora ;)

1zz5l5i.jpg

3 komentarze (pokaż)
29 kwietnia 2017, 17:57

36t+4d

Uwielbiam mojego Chłopa, tak doskonale się rozumiemy. Czytamy sobie w myślach, patrzymy w tym samym kierunku, mamy te same priorytety. Historia z dzisiaj.

Jedziemy na śniadanioobiad do Chińczyka. Cisza, cisza, cisza, słowa zbędne. Po chwili ja zaczynam:

- bo wiesz, z tą dysplazją bioderek to może być dziedziczne. Ja leżałam w rozwórce jak żaba, przez kilka miesięcy. Mój brat też leżał.

- ...

- Co jeśli dałam Kubie krzywe bioderka? Może trzeba będzie zrobić mu usg jak się urodzi. Albo rezonans magnetyczny. Powinniśmy porozmawiać o tym z lekarzem.

- ...

- I wiesz, dobrze że będziemy go nosić w chuście. Wtedy dzieciaki są tak ułożone, że te nóżki są bardzo szeroko rozstawione, jak u żabki właśnie. Tylko trzeba dobrze zawiązać. Trochę się obawiam tej chusty, ale chyba damy radę, nie? To nie może być aż tak skomplikowane. Nie martw się, to na pewno tylko kwestia wprawy.

Dojeżdżamy do świateł, zapala się czerwone, zatrzymujemy się. Przed nami mercedes, Chłop mówi:

- ale fajny mesio.

Kurtyna <3

2 komentarze (pokaż)
3 maja 2017, 00:55

37t+0d - CIĄŻA DONOSZONA! :D

Tak tak, nie wiem jak to się stało, kiedy, w jaki sposób, ale donosiłam Kubosławka! Wczoraj dostałam cynk od Belly'ego, że ciążunia donoszona! I zapisałam to sobie kapslokiem w kalendarzu. I w telefonie. I wszędzie. Sąsiedzi pewnie też wiedzą! Wiem wiem, jaram się tym jak murzyn blachą, ale wiecie, nie codziennie kończy się 37 tydzień ciąży! Jestem bardzo wdzięczna, bardzo. Dopiero co smarkałam nad dwoma kreskami na teście, a za chwilę będę smarkać nad Synem moim. Tak, jestem w ciąży. Urodzę Syna. Ja. Chłopca. Będę miała! A nawet już mam. Tak.

Wznoszę zatem toast melisą za to donoszenie! Chciałabym napisać, że najgorsze za mną, ale takie bajki to my, a nie nam!

Smęciłam i biadoliłam tu już z pierdylion razy, na wszystko. Dzisiaj czuję się w obowiązku pożalić się, że tak jak bardzo lubię ten swój odmienny stan, tak mocno chciałabym już urodzić. Nie, nie jest mi jakoś okrutnie ciężko. Ale jest hardkorowo. Nie śpię i to bynajmniej nie dlatego, że trzymam kredens. Nie śpię, bo puchnę. Moja Kruszynka nabrała masy jak Hardkorowy Koksu, brzuch zrobił się twardy i duży. I przeszkadza, tak tak. Nie tyję jakoś okrutnie, bo 15 kg na plusie to nie jakaś rzeźnia, ale CZUJĘ TO. Nogi mają się najgorzej, są czerwone i spuchnięte, powyskakiwały mi wszystkie żyły a krew gorzej krąży, CZUJĘ TO. Podobnie z rękami, moje dłonie przypominają bochenek chleba, palce to parówki. Nie, nie berlinki. Moja wyglądają jak grube parówy, albo kiełbasy krakowskie. I rano nie pozwalają się zgiąć. Poza tym sapię i jęczę, to już chyba weszło mi w nawyk. Jak wchodzę do wanny to jest jak rosyjska ruletka, wyjdę albo nie wyjdę. Sikam co pół godziny. Wczoraj położyłam się razem z Chłopem ok 22, usnęłam razem z ptakami, przed 7 rano. Żadna pozycja nie była dobra. Oczy jak pińcet złotych. W nogach kręciło. Ręce drętwiały.

A poza tym to ciało jest sztywne i na pewno nie należy do mnie. O.

Ciąża to taki piękny stan ;)

Ale dziękuję za nią. Rachuneczek proszę! <3


Wiadomość wyedytowana przez autora 3 maja 2017, 23:23

2 komentarze (pokaż)
3 maja 2017, 15:57

37t+1d

Tej nocy spałam jak beton, a nawet jak dwa betony, ha! To chyba Rybuuu odpaliła mi kilka godzin od siebie :D Wyprawiłam Dadiego po 1 do pracy, nie odpalałam już nawet tableta, tylko podłożyłam sobie dwie wielkie poduchy pod stopy i jedną malutką pod zad, rączki do góry, 5 minut i spałam! Zaliczyłam tylko dwie pobudki na siczku z piczku i do 9.30 było spane! Może to ta melisa? A może przepotworne zmęczenie, którego nabawiłam się kiepsko śpiąc poprzedniej nocy? Heh, wszystkie Mamy pewnie teraz śmieją się pod nosem i myślą sobie "Bicz plis, jedna nieprzespana noc? Jaja sobie robisz? Poczekaj aż Dzieć będzie na świecie, dopiero po nieprzespanym miesiącu zaczną się jazdy i halucynacje :D". Póki co ta jedna noc dała mi w kość, takie moje prawo! :D

Dzisiaj byłam na akupunkturze. Musiałam wystawić gołe kopyta (fajnie, że wczoraj ogoliłam jakieś 58% ich powierzchni, nie było wiochy!). Przemiła położna wbiła mi 6 cieniutkich igiełek, po dwie po wewnętrznej stronie kolan i po jednej nad kostką. Nie bolało, ale dwa razy zaszczypało, ooomatko, epidural proszę! I tak sobie leżałam 20 minut, przy okazji wypytując położną o różne pierdy. Dowiedziałam się między innymi, że:

- do szpitala mam spakować tylko siebie, tak jakbym pakowała się do hotelu. Ubrania, ręczniki, kapciuszki i inne skarpetki, ulubione kosmetyki, jedzenie, muzykę, książkę, co tam sobie jeszcze chcę! Żadnych podkładów i podpasek, wszystko będzie na miejscu. Spoczko, dzisiaj będziemy się pakować!

- to normalne, że jestem mega wydygana przed porodem, wszystkie są! Ale jestem kobietą, a kobiety potrafią rodzić. One mi pomogą. I nie, nie umrę. Pytałam dwa razy! Ufff.

- nie ma co za wcześnie pchać się do szpitala. Większość pierworódek przyjeżdża o wiele za wcześnie, bo myślą że jak jest skurcz, to zaraz będzie dziecko. Nie nie nie, mam przyjechać wtedy, jak Darek mnie o coś zapyta, a ja nie będę mu w stanie na skurczu odpowiedzieć. Yyyyyy, milusio. Hueh, swoją drogą to trochę dziwne tak sobie na lajcie rozmawiać o tym, że już niedługo będę cierpieć jak rasowa czarownica łamana kołem. I że to takie fajne, naturalne i generalnie spoczko! Normalnie...chyba Ty!

- porodu na pewno nie przegapię, nie ma szans. Przy pierwszym dziecku nie mam co liczyć na wersję light, czyli że o 8.30 rano obudzi mnie skurcz a o 10 będę już tulić Synka. No, chyba że o 10 następnego dnia, to się może zdarzyć!

- mamy zabrać ze sobą jedzenie i picie, to już pisałam. Zastanawiam się, czy nie zabrać laptopa, żeby Darek mógł sobie ponapierdzielać w czołgi. Co ma się Chłopak nudzić, nie?

- chcę próbować urodzić maksymalnie naturalnie. Woda, piłki, drabinki, sznur żeby się powiesić. Znieczulenie mogą podać, nie ma problemu. Najczęściej dają gdy poród baaaardzo się przedłuża, a rodząca jest po prostu wymęczona i istnieje ryzyko, że nie będzie miała siły przeć. A tak, to podpinają epidural, można się zdrzemnąć, chwilkę odpocząć i nabrać sił.

I to chyba tyle z akupunktury! Powiem Wam, że to może być tylko siła sugestii, ale wydaje mi się, że krew lepiej mi w tych kopytach krąży. Nie czuję aż takiego dyskomfortu :) Położna zaleciła 4 takie sesje. Za tydzień nie ma, czyli dopiero za dwa. O ile nie będę wtedy rodzić, albo nie będę już po porodzie, to ona bardzo serdecznie zaprasza! Bardzo serdecznie skorzystam :D Chociaż mam OGROMNĄ nadzieję, że za dwa tygodnie, to ja już z Kubeuszkiem w domu będę :P

A tak poza tym, to okazuje się że MOJA położna zna się na chustonoszeniu i też robi akupunkturę! I na bank w poprzednim wcieleniu była tak zwaną "mądrą babą", akuszerką czy inną dobrą wróżką! :D Cieszę się, że to ona będzie do nas przychodzić po porodzie. A może uda się nawet urodzić na jej zmianie?

I jeszcze jedno! Jak czekaliśmy na zajęcia, akurat przewozili na porodówkę małego, dopiero co urodzonego pisklaczka. Zamotany w pieluszki, tylko było mu kawałek czółka widać. Jaki on był malutki, jaki bezbronny, jakie dźwięki wydawał - ni to kwilenie, ni piski...Aaaaay! Od razu mi łzy do oczu naszły, Darkowi też! To było takie...magiczne! I dacie wiarę, że za kilkanaście dni, będziemy mieli takiego pisklaczka prz y sobie? :D Abstrakcja, cnie? :D


Wiadomość wyedytowana przez autora 3 maja 2017, 23:23

4 komentarze (pokaż)
4 maja 2017, 15:42

37t+2d

Kolejny dzień, kolejny wpis. I to nie dlatego, że w moim życiu dzieje się tak wiele, że MUSZĘ to zapisać, bo zapomnę! Nie nie nie. Nie dzieje się praktycznie nic, jestem tak znudzona czekając na to moje Dziecko, że snuję się po domu w piżamie cały dzień i z nudów przestaję ogarniać rzeczywistość. Wiecie czyja to wina? Moja. jak ktoś ma za dużo wolnego czasu i dużo do zrobienia, to nie powinien się nudzić, tylko to robić. A nie biadolić, że oesuuuu jakie nudy, oeeesuuuu co tu robić.

Nie spać, zwiedzać, zapierdzielać, ot co!

Mogłabym wić gniazdo, sprzątać, układać i przygotowywać się. A ja leżę, jem, idę siku, wracam do łóżka, oglądam stare sezony Chirurgów, jem, leżę i sikam. Nie wychodzę z domu, nawet na ogródek. Zastanawiam się jak to będzie na porodówce i później. Jak wytrzymam trzy dni w szpitalu. Jak poradzę sobie z Kubą. Jak to wszystko będzie? Ale jestem durna, cnie?

I nawet torby do szpitala nie umiem spakować. Wiem, co ma w niej być. Wiem, gdzie torba leży. Rzeczy które do niej wsadzę, też są teoretycznie gotowe. Teoretycznie. Bo nie mam koszuli do karmienia, żadnej. Ani stanika do karmienia. I nie będę ich miała, bo na samą myśl o kupowaniu stanika spinam się bardziej, niż na pomysł kupowania butów i torebki, jednocześnie. Brrrr.

Nienawidzę butów i torebek, tak bardzo się na tym nie znam, że to aż boli. Buty zamawiam w Polsce, hurtowo. Najczęściej są to tenisówki, nie droższe niż 50 zł za parę, moje ulubione to te za 16,99 zł. Torebkę mam jedną, czarną, zwykłą. Wolę plecaki albo kieszenie. Taaak, żeby uniknąć wychodzenia z torebką, jestem gotowa zapakować wszystko po kieszonkach. Wyglądam wtedy jak "skocz po wino, przynieś resztę". Nie ubieram się warstwowo, nie noszę szpilek ani sukienek, nie używam podkładów i pudru, czasem tylko walnę oko kolorem i maskarą. Nie cierpię bielizny, ale to chyba dlatego, że nie umiem jej dobrać. Z resztą...wiecie jak trudno jest znaleźć stanik w rozmiarze 100A? Tak, dokładnie! Obwód podcycza mam ogromny a miseczka stanika...no żenua. Nawet teraz, w 9 miesiącu ciąży cycki mi nie urosły. Chichot losu, wszystko idzie w boczki i w kolejne brody :D Tak więc stanika pozbywam się w tym samym momencie, w którym wyciągam klucze z kieszeni, żeby wejść do mieszkania. Gaci na dupsko nie uznaję, no chyba że jestem w pracy albo muszę ubrać jeansy na tyłek. No i jak mam okres, ale wtedy strasznie biadolę, że mnie wszystko uwiera, uciska i w ogóle.

Yyyyy...miałam popełnić lajcikowy wpis o tym, że się nie mogę doczekać Synka, a wyszedł mi profil psychologiczny socjopaty, który najchętniej biegałby po dworze z gołą dupą, bez stanika i w tanich trampkach :D Jak to mówi Czesio...milusio, jak w trumience :D

I chciałam jeszcze napisać o tym, że marnuję czas na czekanie. Czekam na coś i zamiast to oczekiwanie wypełnić czymś konstruktywnym, ja nie robię nic. Kwiecień zleciał raz dwa. Ba! Zaczęliśmy piąty miesiąc roku, a przecież dopiero był Sylwester. W ogóle to nasz kot ma fioła na punkcie rzodkiewek. Wczoraj dorwał jedną, wytarmosił i wrzucił do miseczki z wodą. Potem przyniósł mokrą i rozmemłaną rzodkiewkę do wyrka i domagał się głaskania. Dopiero wieczorem zorientowałam się, że do kąpieli rzodkiewki nie użył swojej miseczki, tylko kibla. A ja go jeszcze wycałowałam, bo taki mądry i taaaaki czyścioszek. W sumie to mogłam polecieć w ślinę z muszlą klozetową. Obrzydliwe. Dobrze, że nie całuję do w pysk (taka żelazna zasada!) tylko po futrze. Ale co tam! Chłopaki nie z takich rzeczy wychodziły :D

Jutro też coś napiszę! Na pewno. Bo jutro o 11 mamy wizytę u lekarza. Mam nadzieję, że ostatnią. Ufam, że Kuba waży 3 kg i mogę zacząć podkładać rozpałkę pod waginę, żeby lokatora wykurzyć. Taki plan!


Wiadomość wyedytowana przez autora 4 maja 2017, 16:59

5 komentarzy (pokaż)
UTWÓRZ KONTO

Twoje dane są u nas bezpieczne. Nigdy nie udostępnimy nikomu Twojego adresu e-mail ani bez Twojego pozwolenia nie będziemy wysyłać do Ciebie wiadomości. My również nie lubimy spamu!

Twój adres e-mail: 
OK Anuluj
Dziękujemy za dołączenie do BellyBestFriend!

Wysłaliśmy do Ciebie wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Aby aktywować konto przejdź do swojej poczty email , a następnie kliknij na link aktywacyjny, który do Ciebie wysłaliśmy.

Jeśli nie widzisz naszej wiadomości, zajrzyj proszę do folderu Spam.

OK (15)